Nie mogliśmy jednak zostać w górach długo. Czas nas naglił (byliśmy umówieni ze znajomymi na wspólne wyrabianie wizy w Trabzonie) a ja zaś zaliczyłem jedną z moich największych wpadek podróżniczych. Mianowicie zapomniałem spakować na wyjazd.. kurtkę przeciwdeszczową! Wybierać się w góry (Kackar, później Kaukaz) i nie wziąć nic przeciwdeszczowego – co za wstyd.. Do czasu wizyty na bazarze w Trabzonie musiałem więc stanowić komiczny widok
:D Komiczne w skutkach okazało się też nasze spotkanie z policją w Artvin. Najpierw karkołomne okazało się znalezienie brata kierowcy i wytłumaczenie na posterunku że nikt nam telefonu nie ukradł tylko jeden z policjantów miał go otrzymać od brata. Potem gdy okazało się że telefon jeszcze nie dotarł a my musieliśmy jechać już dalej. Ale najbardziej w momencie gdy policjanci uparli się że będą zatrzymywać auta by pomóc nam dostopować do Trabzonu – i zatrzymywali tylko ciężarówki, które dodatkowo ich ignorowały i zatrzymywać się nie chciały
:D (jeśli chodzi o telefon to koniec końców wysłany został on na nasz kampus w Adanie gdzie dotarł.. miesiąc po naszym wyjeździe do Polski
;) następnie był używany przez koleżankę ze studiów która zapomniała wspomnieć nam o tym fakcie i telefon oddała pół roku później po powrocie do Polski
:P do tego czasu oczywiście żona zdążyła kupić sobie nowy telefon więc tamten zakończył swoją służbę u teściowej).
W Trabzonie na szczęście wszystko przebiegło zgodnie z planem. Spotkaliśmy znajomych i udaliśmy się z rana do konsulatu wyrobić wizę. Jako że miała być gotowa już po południu czas ten postanowiliśmy wykorzystać na odwiedzenie pobliskiego klasztoru – Sumeli. Zwisający ze stromego urwiska 1200 metrów n.p.m. grecki klasztor męski jest kolejnym miejscem, które warto odwiedzić we wschodniej Turcji. Kompleks powstał prawdopodobnie pod koniec IV wieku, uzyskując swój obecny kształt w wieku XIV. Wykuty w skale składa się z kościoła, kaplic, kuchni, biblioteki oraz miejsc mieszkalnych. Choć został opuszczony przez mnichów ponad 90 lat temu nadal stanowi miejsce pielgrzymek. Po powrocie z Sumeli w konsulacie czekała na nas w paszporcie nowa piękna wiza – niestety wystawiona na jedynie 14 dni. Można było więc rozpocząć naszą wielką blisko wschodnią przygodę. Którą zaczęliśmy od.. zgubienia się reszcie towarzystwa
:) Gruzję, Armenię i Iran mieliśmy zamiar zwiedzać wspólnie. Niestety nie wyszło nam to, a wszystko przez nadmiar gościnności. Kierowca który miał zabrać nas na granicę, do Sarpi, zapytał się nas czy byliśmy już w Uzungöl. Gdy usłyszał że nie, nie mógł już nas po prostu podwieźć do Hopa – poczuł się w obowiązku pokazać nam najpierw to urocze górskie jezioro, stanowiące popularny cel dla turystów. A że do tego jego znajomy ma tam hotel z restauracją z przepysznymi pstrągami – ciężko było nam odmówić. Kiedy więc reszta grupy dotarła już do Batumi – my nadal próbowaliśmy wydostać się z Turcji. I nic by nawet się nie stało i udało by nam się spotkać z towarzyszami gdybyśmy po przekroczeniu granicy nie zapytali się wiozącego nas Gruzina gdzie tu można dobrze zjeść.. ale to temat na osobną opowieść
:)
Grunt że gdy po prawie 4 tygodniach wracaliśmy do Turcji – mieliśmy już trochę wszystkiego dosyć
;) Marzył nam się prysznic, wygodne łóżko i odrobina luksusu. Dlatego regiony jeziora Van potraktowaliśmy po macoszemu. Na dłużej zatrzymaliśmy się tylko tuż przy granicy z Iranem, niedaleko miasta Doğubayazıt. Tam wśród gór położony jest przepiękny, na wpół zrujnowany pałac z czasów osmańskich - pałac Ishak Pasa. Jego budowę zaczęto pod koniec XVII wieku, służył zaś za centrum administracyjne władców prowincji. W unikalny sposób łączy w sobie style architektoniczne Seldżuków, Osmanów, Gruzinów, Persów i Ormian. Niestety nie mam dobrego zdjęcia z tego miejsca, ale jest to jedno z ładniejszym miejsc które odwiedziliśmy. Niewątpliwie uroku dodaje mu też otoczenie. Czasem przy dobrej widoczności można zobaczyć w tle najwyższą góra w Turcji – Ararat (5137 m n.p.m.). My ujrzeliśmy ją dopiero z miasta Doğubayazıt - ale nadal robiła wrażenie. To tu według biblii spoczywa legendarna Arka Noego. Nad samym jeziorem Van byliśmy tylko przejazdem, i prawdopodobnie dlatego nie zachwyciło nas. W przeciwieństwie do pysznej baklawy którą zostaliśmy poczęstowani w tym miejscu
:P Zamiast tego postanowiliśmy pójść na rekord odległości przestopowanej jednego dnia i jeszcze tej samej doby znaleźliśmy się w Adanie (ponad 1000km!)
Koniec!
A właściwie powinniśmy w tym miejscu zakończyć nasze zwiedzanie Turcji, ale popełniliśmy błąd i postanowiliśmy odwiedzić riwierę turecką.. W końcu po pierwsze tysiące turystów nie mogą się mylić? No i żeby powiedzieć że znamy całą Turcję powinniśmy zapoznać się również z jej komercyjną stroną. Wszystko przez nasze zmęczenie namiotem, stopowaniem i ogromnym tempem zwiedzania. Gdy więc znalazłem błąd cenowy na noclegi w Oludeniz (które reklamowane jest jako najlepsze spośród wszystkich miejsc na riwierze) – raptem 20zł/noc/os w 4* hotelu – nie zastanawialiśmy się długo. I to był nasz drugi błąd. Co poszło nie tak? Wszystko!
;) Otóż na miejscu zamiast takich widoków i przepięknej błękitnej laguny: Czekają na nas raczej takie widoki: W (wcale nie krystalicznej) wodzie zamiast korali i ryb natknąłem się na martwego kraba.. Po drugie zamiast uśmiechniętych i życzliwych Turków którzy chcą ci za wszelką cenę pomóc na tych terenach spotkamy sztucznie uśmiechniętych Maj Friendów którzy za wszelką cenę chcą ci wszystko sprzedać. Ale ok, mogło by być to nawet dla mnie zrozumiałe, w końcu z czegoś muszą żyć (choć jest to niesamowicie uciążliwe i wkurzające) gdyby nie to że przy okazji chcą cię oszukać. I tak – hotel oferuje darmową plażę gdy zapłacisz za nią
:D Jak próbowano nam wytłumaczyć – plaża jest darmowa, ale leżak nie, a nie można nie wykupić leżaka. Do tego hotel oferuje też darmowy transfer ale tylko w przypadku zapłacenia za darmową plażę. Jako że nieco inaczej pojmuję słowo darmowe – na plaży doszło prawie do rękoczynów. Był to pierwszy i ostatni raz gdy na plażę poszliśmy. Ponadto sprzedawcy na bazarkach kuszą np. pysznymi arbuzami i melonami. Niestety nie zjesz ich na plaży – nie wolno, ani w hotelu – również nie wolno. Na ulicy nie próbowaliśmy – mogło by się okazać że również nie wolno. Ogólnie w hotelu mało co było wolno – wnosić jedzenia na pewno nie, w końcu kto będzie wtedy kupował w ich barze i restauracji. Gdy obsługa w hotelu postanowiła przeszukiwać nasze plecaki na wejściu czy nie przemycamy do hotelu jedzenia i picia – prawie że skończyło się rękoczynami po raz drugi. A na pierwszy rzut oka taki ładny hotel
;) Cały wyjazd uratowała jedna rzecz – i nie mówię to u opalaniu się przy hotelowym basenie, pluskaniu się w tymże basenie i nic nierobieniu poza oglądaniem filmów i czytaniem książek przez cały dzień (w ten sposób szybko można zwariować). Wyjazd uratował fakt znalezienia na ulicy 180 lir
:) Przy ówczesnym kursie było to ponad 350zł i zapewniło całkowity zwrot kosztów wyjazdu. Dzięki temu nasz nieudany eksperyment pod tytułem „sprawdźmy jak bawią się masowi turyści” był przynajmniej darmowy
:) Wyjazd ten stanowił doskonały kontrapunkt do wcześniejszych zachwytów nad walorami turystycznymi Turcji.
Fajny poczatek relacji, a zdjecia bardzo ok. Nikt nie powiedzial, ze wszedzie trzeba jezdzic z taczka obiektywow
:) A jak tamtejsze kobiety... integruja sie?Sent from my iPad using Tapatalk
Czy się integrują powiadasz..
;) Własnych doświadczeń w tym zakresie nie mam, nie byłem zainteresowany
;) ale z cudzych - jest ciężko. Umówią się z tobą na kawę, ale przyjdą z koleżanką niby przypadkiem (lub kilkoma jako przyzwoitkami). Zaproszą do domu.. na herbatę z ich rodziną. Itd
;) Wytrwali dopną swego, nie wiem czy warto
:PChyba że pytałeś o coś zupełnie innego
;) to doprecyzuj proszę
Bardzo dobrze mnie zrozumiales. Wlasnie chodzilo mi o to jakie sa w obyciu na codzien
:) A to co piszesz to i tak wiecej niz sie spodziewalem; to sympatyczne jak zapraszaja na kawe z rodzina. Starsze pokolenia sobie jakos radza po angielsku? Ciekawy jestem jak takie rodzinne spotkanie/kawa wyglada. Wloszki maja podobnie - otwarte, chca sie spotkac, ale tam czesto wychodzi sie w grupach i niby umawiasz sie z dziewczyna, ale "kupujesz" w ten sposob caly pakiet znajomych
:)To nie jest wada, ze sa trudniej dostepne. Czekam na dalsza czesc relacji
:)Sent from my iPad using Tapatalk
Żadne pokolenie nie radzi sobie zbytnio po angielsku (choć oczywiście osoby młode i wykształcone radzą sobie lepiej). I im to nie przeszkadza - będą mówić do Ciebie po turecku i oczekiwać że zrozumiesz:P lub że jak powtórzą ci głośniej lub wolniej po turecku to tym razem zrozumiesz na pewno
;) Ogólnie poza miejscami turystycznymi znajomość angielskiego jest bardzo znikoma. Prędzej można próbować po niemiecku - sporo osób albo samemu pracowało w Niemczech, albo ma rodzinę/znajomych i ich odwiedzało, ucząc się co nieco. Dla nas język był trochę mniejszym problemem, bo mieszkając tam tyle czasu podstawy lokalnego języka łapiesz. A jak zaczniesz stopować to zdolność nauki języka rośnie wykładniczo (choć turecki jest bardzo trudny )
;) Pod koniec byliśmy w stanie mniej więcej pogadać na każdy temat, choć często pomagaliśmy sobie rękoma, a wypowiadane zdania brzmiały - "ja jeść tak"
:PCo prawda tak jak pisałem przez żadną dziewczynę na spotkanie z rodziną nie byłem zaproszony;) ale w kilku spotkaniach/obiadach rodzinnych uczestniczyłem (m. in. zaproszony przez swojego wykładowcę) - Turcy są prze szczęśliwi mogąc cię ugościć - każdego takiego spotkania esencją jest duża ilość podawanej herbaty i słodycze - zapraszają też na takie spotkanie całą dostępną rodzinę która przebywa w danym czasie w okolicy - dla nich jest to ważne wydarzenie i dobra okazja by pokazać wszystkim że goszczą obcokrajowca. Jest to też baaardzo dumny naród (o czym będzie w kolejnych częściach) i chcą żebyś zapamiętał że było cudownie i najwspanialej na świecie (właśnie w ich domu/mieście/kraju)Zdjęcia robione Canonem PowerShot D10 (kupiony do zdjęć podwodnych, przez jakiś czas musiał służyć mi za główny aparat)
Twoja relacja jest tym ciekawsza, ze mieszkales w mniej turystycznym, jak sam to okresliles, regionie ktory - tak to odbieram - jest przez to bardziej "turecki". A jak z rozrywkami na miejscu? To jak sie bawi erasmus to sie orientuje, ale co robia lokalsi? Fajnie sie to wszystko czyta.Sent from my iPad using Tapatalk
Turcy (mogłoby się wydawać) znają niewiele rozrywek. Najpopularniejsza z nich jest jedzenie:) sztukę kulinarna doprowadzili do kunsztu i mogę się założyć ze na pytanie co robić w miejscu x odpowiedzą "musisz zjeść y" i zaprowadza cię do ich ulubionej knajpy. Doświadczyłem tego dziesiątki razy;) ta jak wspomniałem wcześniej, są bardzo dumnym narodem, a najbardziej dumni są ze swojej kuchni (w tym wypadku wyjątkowo słusznie, jest ona obłędna).Kolejna rozrywka są spotkania przy herbacie. Ale nie takiej jak u nas, tam herbatę parzy się zupełnie inaczej - jest to cala ceremonia odprawiana przy pomocy dwóch czajniczków. Nakładają się one na siebie, w dolnym gotuje się woda, w górnym początkowo praży się na parze z dolnego czajniczka sama herbata, potem zalewa się ją odrobiną wrzątku uzyskując niewielką ilość bardzo mocnej esencji. Nalewając z obu czajniczków do typowych tulipaniastych szklaneczek uzyskuje się w końcu ich ulubiony napój (już dawno nie funkcjonuje coś takiego jak turecka kawa, tylko czasem sprzedają ja nadal turystom).Przy herbacie rzecz jasna można robić wiele rzeczy. Np grac w ich ulubiona grę - Tawle (po polsku - Tryktrak). Studenci podczas przerwy miedzy zajęciami idą do kawiarenki a tam czeka na nich już plansza i chętni przeciwnicy. I tak co dzień, że też im się nie nudzi;) to samo zobaczymy "na mieście". Czasami graja oni również w bardziej skomplikowana grę, a równie typowo turecką, w okey (u nas nazwaną remikiem tureckim).W obie te gry lubią Turcy grać również przy sziszy, która zamyka już ich codzienny repertuar rozrywek. A szisze również maja świetne
;)Gdy maja oni więcej czasu to odwiedzają rodzinę, to zastępuje im wakacje. Nie podróżują oni poza tym wcale (no chyba ze w interesach) i cały koncept zwiedzania jest dla nich całkowicie obcy - wielokrotnie, niemal na co dzień podczas swoich podroży po Turcji spotykałem się z totalnym niezrozumieniem - po co ja to robię?
:) to przecież niebezpieczne..I to jest ich kolejna mantra, wszystko dla nich jest niebezpieczne, w tym wszystkie możliwe rodzaje sportu łącznie z jazdą na rowerze.. aż dziwne ze nie jest to naród grubasów skoro ich ulubiona rozrywka jest jedzenie i nie uprawiają żadnych sportów
:PNie maja oni tez nocnych rozrywek w naszym rozumieniu. W 2mln mieście jakim jest Adana nie było praktycznie klubów - ich kluby nie maja parkietu, tylko dużą ilość stolików przy których siedzą przy muzyce. Zwykle wejście jest płatne, i to sporo. Alkohol zaś jest cholernie drogi - w sklepie piwo 8zł, najpodlejsza wódka zaś prawie 80.. ichniejszej raki (anyżówka, pita po rozcieńczeniu z wodą) nie da się zaś pic
;) Erasmusi jeździli głownie do speluny przy amerykańskiej bazie wojskowej, ten lokal był przygotowany już na szczęście na bardziej europejskie rozrywki.I to tyle w skrócie, mam nadzieje ze wyczerpująco odpowiedziałem;) w razie pytań piszcie!
Dzięki, świetna relacja! I świetnie się składa, bo niebawem będę w Turcji. W związku z tym pytanko: Przylatuję do Stambułu i wylatuję z Izmiru. Po obejrzeniu twoich fotek nie wybaczyłbym sobie odpuszczenia Pergamonu i okolic. Jaki sposób dostania się tam proponujesz, żebym nie dokładał zbyt wiele drogi? Tzn. czy jest połączenie autokarowe Stambuł-Pergamon i dalej Pergamon-Izmir, żebym nie musiał zawracać do stolicy, czy raczej będzie to niewykonalne?Z góry wielkie dzięki i czekam z niecierpliwością na dalsze części
:D
Travelocity napisał:Bardzo ciekawe, czekam na opis i zdjevia z Kapadocji, jesli udalo sie odwiedzic, a zakladam, ze tak, bo z Adany dosc blisko.Tak, będzie Kapadocja, to właśnie w kolejnej, czwartej, części
:) (odwiedziłem ją nawet dwukrotnie - czemu - napiszę już niedługo
:D )dji napisał:Przylatuję do Stambułu i wylatuję z Izmiru. Po obejrzeniu twoich fotek nie wybaczyłbym sobie odpuszczenia Pergamonu i okolic. Jaki sposób dostania się tam proponujesz, żebym nie dokładał zbyt wiele drogi? Tzn. czy jest połączenie autokarowe Stambuł-Pergamon i dalej Pergamon-Izmir, żebym nie musiał zawracać do stolicy, czy raczej będzie to niewykonalne?Właśnie wszystkie miejsca opisane w 3 części robiłem na takiej trasie jak podajesz - zaczynałem w Stambule, skończyłem w Izmirze. Istnieją bardzo dobre połączenia autobusowe, zrobisz tą trasę bez problemu. Przykładowa firma (nie najtańsza, ale solidna i z jedną z rozleglejszych sieci połączeń) - http://www.metroturizm.com.tr/Default.aspx Ale najtaniej jest przejść się po prostu na dworzec wcześniej i poszukać kto jeździ na danej trasie (nie ma najczęściej jednej kasy, każda firma ma swoje stanowisko)
Ooo, to kamień z serca! A tak w ogóle to polecałbyś bezpośredni przejazd Istambuł - Bergama (jakieś ciekawe krajobrazy po drodze może?), czy lepiej kulturalnie podpłynąć promem, podjechać kawałek do Bursy i tam dopiero wsiąść w busik?+ <kaszle sugestywnie
:D > czekamy, a przynajmniej ja czekam, na dalszą część przygód!
:)
Zależy jak lubisz podróżować - ja wolę przemieszczać się szybko i zwiedzać intensywnie, dlatego polecił bym bezpośredniego busa. A i promy rzadko są specjalnie ciekawe
;) Kolejna część może będzie jutro lub w sobotę, na razie trwa nauka do egzaminu
;)
Washington napisał:Zależy jak lubisz podróżować - ja wolę przemieszczać się szybko i zwiedzać intensywnie, dlatego polecił bym bezpośredniego busa. A i promy rzadko są specjalnie ciekawe
;) Kolejna część może będzie jutro lub w sobotę, na razie trwa nauka do egzaminu
;)Wiem, o czym mówisz. Normalnie myślę, że wsiadłbym w samolot - pewnie nawet taniej by wyszło - ale tym razem coś podkusiło mnie, żeby przemieszczać się drogą lądową. Zobaczymy, na ile to się sprawdzi.Dzięki za odp. swoją drogą. W takim razie chyba odpuszczam prom i Bursę, i ruszam prosto na Pergamon i okoliczne miasteczka
:)
Opowieść bardzo ciekawa ale forma trudna do czytania. Nie wiem dlaczego tak jest przecież są programy do edytowania i składu tekstu, a tutaj wychodzi takie seryjne przemieszanie tekstu i zdjęć. Taka forma potrafi popsuć najlepszy tekst.
Higflyer napisał:Opowieść bardzo ciekawa ale forma trudna do czytania. Nie wiem dlaczego tak jest przecież są programy do edytowania i składu tekstu, a tutaj wychodzi takie seryjne przemieszanie tekstu i zdjęć. Taka forma potrafi popsuć najlepszy tekst.Hej, chodzi Ci o tekst na forum czy na społeczności?Relacje zawsze piszę przez forum, od niedawna automatycznie przenoszą się na społeczność jako blog.Nie wiem jak na społeczności (po pierwszych nieudanych próbach nie używam wcale) ale na forum mogę swobodnie decydować o tym gdzie w tekście zamieścić zdjęcia - wydawało mi się że umieszczanie ich czasem nawet w środku zdania pomoże związać obraz z słowem pisanym, jesteś pierwszą osobą która zwraca mi uwagę że w ten sposób tekst traci na przejrzystości.Dzięki za uwagę!
Ale było mi miło przeczytać tę relację zaczętą kawałek czasu temu. No, zmieniło się troszkę od tamtego czasu
:lol: Turcję zawsze traktowałam turystycznie po macoszemu, bo wiedziałam o Hetytach, imperium osmańskim, ale także o tym nachalnym tureckim nacjonalizmie. I nadal mam mieszane uczucia, bo chcę i nie chcę. Straszne też jest to, że tak bardzo zmieniają się miejsca, gdzie z roku na rok jest coraz bardziej niebezpiecznie, a brawura i poczucie bycia nieśmiertelnym z czasem się wytapiają. Kurcze, że też nie pojechałam tam w czasach studenckich.
:(
Nie mogliśmy jednak zostać w górach długo. Czas nas naglił (byliśmy umówieni ze znajomymi na wspólne wyrabianie wizy w Trabzonie) a ja zaś zaliczyłem jedną z moich największych wpadek podróżniczych. Mianowicie zapomniałem spakować na wyjazd.. kurtkę przeciwdeszczową! Wybierać się w góry (Kackar, później Kaukaz) i nie wziąć nic przeciwdeszczowego – co za wstyd.. Do czasu wizyty na bazarze w Trabzonie musiałem więc stanowić komiczny widok :D
Komiczne w skutkach okazało się też nasze spotkanie z policją w Artvin. Najpierw karkołomne okazało się znalezienie brata kierowcy i wytłumaczenie na posterunku że nikt nam telefonu nie ukradł tylko jeden z policjantów miał go otrzymać od brata. Potem gdy okazało się że telefon jeszcze nie dotarł a my musieliśmy jechać już dalej. Ale najbardziej w momencie gdy policjanci uparli się że będą zatrzymywać auta by pomóc nam dostopować do Trabzonu – i zatrzymywali tylko ciężarówki, które dodatkowo ich ignorowały i zatrzymywać się nie chciały :D
(jeśli chodzi o telefon to koniec końców wysłany został on na nasz kampus w Adanie gdzie dotarł.. miesiąc po naszym wyjeździe do Polski ;) następnie był używany przez koleżankę ze studiów która zapomniała wspomnieć nam o tym fakcie i telefon oddała pół roku później po powrocie do Polski :P do tego czasu oczywiście żona zdążyła kupić sobie nowy telefon więc tamten zakończył swoją służbę u teściowej).
W Trabzonie na szczęście wszystko przebiegło zgodnie z planem. Spotkaliśmy znajomych i udaliśmy się z rana do konsulatu wyrobić wizę. Jako że miała być gotowa już po południu czas ten postanowiliśmy wykorzystać na odwiedzenie pobliskiego klasztoru – Sumeli.
Zwisający ze stromego urwiska 1200 metrów n.p.m. grecki klasztor męski jest kolejnym miejscem, które warto odwiedzić we wschodniej Turcji. Kompleks powstał prawdopodobnie pod koniec IV wieku, uzyskując swój obecny kształt w wieku XIV. Wykuty w skale składa się z kościoła, kaplic, kuchni, biblioteki oraz miejsc mieszkalnych. Choć został opuszczony przez mnichów ponad 90 lat temu nadal stanowi miejsce pielgrzymek.
Po powrocie z Sumeli w konsulacie czekała na nas w paszporcie nowa piękna wiza – niestety wystawiona na jedynie 14 dni. Można było więc rozpocząć naszą wielką blisko wschodnią przygodę. Którą zaczęliśmy od.. zgubienia się reszcie towarzystwa :) Gruzję, Armenię i Iran mieliśmy zamiar zwiedzać wspólnie. Niestety nie wyszło nam to, a wszystko przez nadmiar gościnności. Kierowca który miał zabrać nas na granicę, do Sarpi, zapytał się nas czy byliśmy już w Uzungöl. Gdy usłyszał że nie, nie mógł już nas po prostu podwieźć do Hopa – poczuł się w obowiązku pokazać nam najpierw to urocze górskie jezioro, stanowiące popularny cel dla turystów. A że do tego jego znajomy ma tam hotel z restauracją z przepysznymi pstrągami – ciężko było nam odmówić.
Kiedy więc reszta grupy dotarła już do Batumi – my nadal próbowaliśmy wydostać się z Turcji. I nic by nawet się nie stało i udało by nam się spotkać z towarzyszami gdybyśmy po przekroczeniu granicy nie zapytali się wiozącego nas Gruzina gdzie tu można dobrze zjeść.. ale to temat na osobną opowieść :)
Grunt że gdy po prawie 4 tygodniach wracaliśmy do Turcji – mieliśmy już trochę wszystkiego dosyć ;) Marzył nam się prysznic, wygodne łóżko i odrobina luksusu. Dlatego regiony jeziora Van potraktowaliśmy po macoszemu. Na dłużej zatrzymaliśmy się tylko tuż przy granicy z Iranem, niedaleko miasta Doğubayazıt. Tam wśród gór położony jest przepiękny, na wpół zrujnowany pałac z czasów osmańskich - pałac Ishak Pasa.
Jego budowę zaczęto pod koniec XVII wieku, służył zaś za centrum administracyjne władców prowincji. W unikalny sposób łączy w sobie style architektoniczne Seldżuków, Osmanów, Gruzinów, Persów i Ormian. Niestety nie mam dobrego zdjęcia z tego miejsca, ale jest to jedno z ładniejszym miejsc które odwiedziliśmy.
Niewątpliwie uroku dodaje mu też otoczenie.
Czasem przy dobrej widoczności można zobaczyć w tle najwyższą góra w Turcji – Ararat (5137 m n.p.m.). My ujrzeliśmy ją dopiero z miasta Doğubayazıt - ale nadal robiła wrażenie. To tu według biblii spoczywa legendarna Arka Noego.
Nad samym jeziorem Van byliśmy tylko przejazdem, i prawdopodobnie dlatego nie zachwyciło nas. W przeciwieństwie do pysznej baklawy którą zostaliśmy poczęstowani w tym miejscu :P
Zamiast tego postanowiliśmy pójść na rekord odległości przestopowanej jednego dnia i jeszcze tej samej doby znaleźliśmy się w Adanie (ponad 1000km!)
Koniec!
A właściwie powinniśmy w tym miejscu zakończyć nasze zwiedzanie Turcji, ale popełniliśmy błąd i postanowiliśmy odwiedzić riwierę turecką.. W końcu po pierwsze tysiące turystów nie mogą się mylić? No i żeby powiedzieć że znamy całą Turcję powinniśmy zapoznać się również z jej komercyjną stroną. Wszystko przez nasze zmęczenie namiotem, stopowaniem i ogromnym tempem zwiedzania. Gdy więc znalazłem błąd cenowy na noclegi w Oludeniz (które reklamowane jest jako najlepsze spośród wszystkich miejsc na riwierze) – raptem 20zł/noc/os w 4* hotelu – nie zastanawialiśmy się długo. I to był nasz drugi błąd. Co poszło nie tak? Wszystko! ;)
Otóż na miejscu zamiast takich widoków i przepięknej błękitnej laguny:
Czekają na nas raczej takie widoki:
W (wcale nie krystalicznej) wodzie zamiast korali i ryb natknąłem się na martwego kraba..
Po drugie zamiast uśmiechniętych i życzliwych Turków którzy chcą ci za wszelką cenę pomóc na tych terenach spotkamy sztucznie uśmiechniętych Maj Friendów którzy za wszelką cenę chcą ci wszystko sprzedać. Ale ok, mogło by być to nawet dla mnie zrozumiałe, w końcu z czegoś muszą żyć (choć jest to niesamowicie uciążliwe i wkurzające) gdyby nie to że przy okazji chcą cię oszukać. I tak – hotel oferuje darmową plażę gdy zapłacisz za nią :D Jak próbowano nam wytłumaczyć – plaża jest darmowa, ale leżak nie, a nie można nie wykupić leżaka. Do tego hotel oferuje też darmowy transfer ale tylko w przypadku zapłacenia za darmową plażę. Jako że nieco inaczej pojmuję słowo darmowe – na plaży doszło prawie do rękoczynów. Był to pierwszy i ostatni raz gdy na plażę poszliśmy.
Ponadto sprzedawcy na bazarkach kuszą np. pysznymi arbuzami i melonami. Niestety nie zjesz ich na plaży – nie wolno, ani w hotelu – również nie wolno. Na ulicy nie próbowaliśmy – mogło by się okazać że również nie wolno. Ogólnie w hotelu mało co było wolno – wnosić jedzenia na pewno nie, w końcu kto będzie wtedy kupował w ich barze i restauracji. Gdy obsługa w hotelu postanowiła przeszukiwać nasze plecaki na wejściu czy nie przemycamy do hotelu jedzenia i picia – prawie że skończyło się rękoczynami po raz drugi. A na pierwszy rzut oka taki ładny hotel ;)
Cały wyjazd uratowała jedna rzecz – i nie mówię to u opalaniu się przy hotelowym basenie, pluskaniu się w tymże basenie i nic nierobieniu poza oglądaniem filmów i czytaniem książek przez cały dzień (w ten sposób szybko można zwariować). Wyjazd uratował fakt znalezienia na ulicy 180 lir :) Przy ówczesnym kursie było to ponad 350zł i zapewniło całkowity zwrot kosztów wyjazdu. Dzięki temu nasz nieudany eksperyment pod tytułem „sprawdźmy jak bawią się masowi turyści” był przynajmniej darmowy :) Wyjazd ten stanowił doskonały kontrapunkt do wcześniejszych zachwytów nad walorami turystycznymi Turcji.
KONIEC