no i najważniejsze - krystalicznie czystym prywatnym morzem idealnym do snorklowania A to wszystko na uboczu, ale 5min do plażowych pryszniców i 15 minut do miasta. Miasta które było zachwycające zarówno na wieczorne spacery po promenadzie jak i po sieci tuneli wykutych w skałach (na północ od miasteczka), oferujących cudowne widoki Zresztą szlak południowy był równie obfity widokowo
:) To było idealne miejsce, ale my mieliśmy jeszcze dużo do zwiedzenia. Po kilku dniach ruszyliśmy dalej
Ciąg dalszy 4 części niedługo, to nie koniec Czarnogóry
Kyrtap napisał:
Nie wiem to zapytam - w jakim języku się porozumiewaliście? Poza migowym oczywiście
;)
Z angielskim to było różnie (nie tak źle jak w Hiszpanii:P ale też poza mieszkańcami miast nie była to za duża znajomość), trochę osób mówiło, ale nie było to potrzebne do komunikacji. Podczas wcześniejszej podróży stopowych po Gruzji i Armenii dość szybko przyswoiliśmy sobie rosyjski w zakresie podstawowym (nigdy wcześniej się nie uczyliśmy). Podobnie jak w naszym kraju te kilkadziesiąt lat temu tak i na Bałkanach musieli uczyć się w szkołach rosyjskiego. Poza tym tutejsze języki często mają bardzo wiele wspólnego z naszym (o czym będzie w części 5, gdzie długą podróż odbyliśmy z przemiłym Chorwatem filologiem/teologiem, z polską żoną). W zasadzie Rumunia stanowiła największy problem bo tam raz że język nic nie podobny do słowiańskich (tylko właśnie do włoskiego/łaciny), a dwa mimo że to część dawnych demoludów to o dziwo po rosyjsku za dużo osób nie mówiło. Tam gdzie ludność muzułmańska to często dało się porozmawiać po niemiecku (którym się posługujemy jako tako, choć jak na tyle lat nauki to można by się wstydzić;) ) bo dużo z nich jeździ za pracą lub ma rodzinę w tamtych stronach.
glebolxxx napisał:
a co do samej relacji to super tylko nie wiem czemu ominales Albanie
Mając plan zwiedzania rozrysowany na około miesiąc nie da się wszystkich tych krajów zobaczyć. Jako że w kontynentalnej Grecji też nas jeszcze nie było, postanowiliśmy kiedyś wrócić właśnie na połączoną wycieczkę - Albania, Macedonia, Grecja. Nawet z krajów które planowaliśmy niektóre pominęliśmy (Serbię - plan był na Belgrad i może Nowy Sad, no i Bośnia i Hercegowina - plan był na Mostar, Medziugorie i Sarajewo, ew Bihac).
Ciąg dalszy części 4
Kolejny cel – Buka (zatoka) Kotorska – znana jako największy fiord w południowej Europie. By zobaczyć taki widok trzeba się wspiąć najpierw na szczyt tych fortyfikacji Wejście jest płatne, ale brak jakichkolwiek bramek, goście pobierający opłaty wyglądają jakby wymuszali na naiwnych haracz, ale nie, jest to usankcjonowany proceder;) Do pokonania mamy 1350 schodków, które kolejno wynagrodzą nas pięknym widokiem starówki (jeszcze kilka schodków) a na koniec całego fiordu Sama starówka też jest ładna, warta pokręcenia się, aczkolwiek wiadomo, ceny turystyczne;) My ruszamy dalej, nasz kolejny cel znów z kategorii naj – tym razem drugi najgłębszy kanion na świecie (po kanionie rzeki Kolorado) – kanion rzeki Tara. To zadziwiające że o tym miejscu mało kto wie. Kanion ma 78km długości, a jego głębokość dochodzi do 1300m. By tam dotrzeć oczywiście łapiemy stopa do Żabljak. Mamy szczęście, zatrzymuje się dla nas Dragutin Vujović, który oprócz tego że jako pierwszy mieszkaniec Czarnogóry zdobył Everest, ma własną firmę organizującą wyprawy po parku narodowym Durmitor do którego właśnie zmierzamy. Dzieli się z nami poradami co do najładniejszych miejsc, cen różnych wycieczek, szczególnie zachwala kanioning w Nevidio. Cóż, na razie nie stać nas na tą rozrywkę ale kiedyś wrócimy. Na początek by najlepiej zobaczyć kanion polecamy wypożyczyć rower i przejechać się na punkt widokowy Curevac, choć dotarcie do niego nie jest łatwe. Prowadzi jednak przez piękne góry by wreszcie zaoferować widok na sam kanion Jak już się kanion zobaczyło to.. trzeba się nim przepłynąć. W mieście nie brak firm oferujących rafting, jest to niestety droga zabawa. Raz się żyje, wydajemy 40e/os z naszych niemal skończonych zapasów gotówki. Dzięki temu zostaniemy wynagrodzeni takimi widokami (z najważniejszym – mostem Durdevica) Nie jest to szaleńcza jazda pełna adrenaliny, tego tu nie znajdziecie. Ale krystalicznie czysta woda i góry pozostawią niezapomniane wrażenie. Oczywiście w parku jest wiele innych ciekawych rzeczy do robienia, nie zdołamy jednak zobaczyć wszystkiego. Pada decyzja – jedziemy do Chorwacji, do Dubrovnika. Po wydostaniu się z gór, kierujemy się na Trebinje, i najkrótszą drogą przez Bośnię i Hercegowinę, docieramy na miejsce. O Dubrovniku jednak już w następnej części.Część 5 (i ostatnia) – Chorwacja
Jest już ciemno gdy docieramy do Dubrovnika. Nasze szanse na nocleg w namiocie w centrum nie wyglądają za dobrze – nie dość że gęsto upakowane miasto to jeszcze na wzgórzach, i praktycznie bez zieleni. Szukamy więc hostelu. Po usłyszeniu cen w kilku miejscach stwierdzam "Ok.." i bierzemy się ponownie za szukanie dogodnego miejsca dla namiotu. W końcu znajdujemy sporą kępę drzew, tyle że okoliczni mieszkańcy urządzili sobie wysypisko śmieci w tym miejscu:/ Jednak czy ktoś przedziera się przez chaszcze by wyrzucić worek śmieci? Raczej nie.. Rzeczywiście, po (nieprzyjemnym) przejściu kilku pierwszych metrów śmieci znikają, zaś kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy polankę. Uratowani! (przy okazji śmiejemy się że pierwszy raz śpimy pod namiotem na wysypisku śmieci
;) ) Idziemy na wieczorny spacer na starówkę – jest magicznie! Czujemy się tylko trochę nie na miejscu, wszyscy wystrojeni w wieczorowe kreacje, prezentując najnowsze osiągnięcia mody, delektują się w knajpkach w przeuroczych uliczkach potrawami których ceny przyprawić mogły by niejednego o zawał serca..
;) Na takie podróżowanie może kiedyś przyjdzie czas
;) Rano robimy obowiązkowy spacer po murach – widoki są cudowne Pozwiedzaliśmy, trzeba znaleźć teraz jakieś piękne i ustronne miejsce nad morzem. Niestety wydostanie się z Dubrovnika to horror. Nowy kraj, nowe podejście do stopowania. W Chorwacji zatrzymuje się bardzo mało osób. A w tak turystycznych miejscowościach nie zatrzymuje się nikt. Na przemian idziemy i czekamy przez ponad 3h.. W końcu zatrzymuje się taksówka. Już nieco zdenerwowani niezbyt uprzejmie mówimy że nie dziękujemy, nie mamy pieniędzy. Na co taksówkarz oznajmia nam że "ok, ok, za darmo" Niemożliwe, jesteśmy w szoku
;) Okazało się że pan nas bardzo chętnie zawiezie bo właśnie wraca z kursu do Czarnogóry, gdzie zawiózł grupę ruskich – nie pytając się o cenę poprosili o kurs do sąsiedniego kraju, pozwalając mu zarobić tyle co w tydzień
;) Teraz chce się odwdzięczyć za dobry los, podwożąc nas
:D (lubimy wyznawców prawa karmicznego
:D) Po jakimś czasie zostawia nas na trasie, samemu udając się do domu, dalej jednak łapanie idzie nam lepiej, droga jest piękna a prowadzi nas na prom na wyspę Hvar. Tam znów morze i możliwość rozbicia namiotu w idealnym otoczeniu Miejsce znajduje się przy kempingu Mlaska (oczywiście nie zatrzymujemy się na samym kempingu, po co płacić za coś co można mieć za darmo), kilkaset metrów dalej. Opalamy się i snorklujemy Niestety, miejsce to spodobało się nie tylko nam. W nocy budzi nas hałas, głośne szeleszczenie krzaków, dźwięk łamanych gałęzi, i.. pochrząkiwania? Przeżywamy najazd dzików! 2 osobniki dorosłe i 3 młode robią sporo zamieszania, nie będę ukrywał, byliśmy zdrowo wystraszeni, na szczęście po narobieniu przez nas hałasu umykają.. Zdecydowanie czas zmienić miejsce
;) Kolejny nasz wybór – Pokrivenik. Po drodze, utykamy przy skręcie na tą miejscowość (od skrętu jest jeszcze 5km drogi, poczekamy) – utykamy przy sadzie najsmaczniejszych fig na świecie
:D Takiej słodyczy jeszcze nie jedliśmy, jemy aż nas brzuchy nie rozbolą
:) Sam Pokrivenik okazał się świetnym wyborem Jedziemy dalej – najpierw prom do Splitu, potem stopem do Parku Narodowego Krka. Tu bodajże spotykamy przemiłego Chorwata filologa/teologa, który na szczęście ma żonę Polkę, dlatego możemy z nim dłużej porozmawiać bez przeszkód językowych – nie tylko zaznajamia nas z tajnikami języków serbskochorwackich (serbskiego, chorwackiego, bośniackiego i czarnogórskiego – jak się dowiadujemy jest to jeden język, wśród którego różnice wynikają tylko z sztucznych podziałów na tle nacjonalistyczno-etniczno-politycznym; choć serbski jest pisany innym alfabetem to jest bardziej podobny do chorwackiego niż odmiany angielskiego brytyjska i amerykańska między sobą) jak i omawia nam wspólne korzenie naszych języków (zaczynając od historii bałtosłowiańskiego języka indoeuropejskiego ;] ). Oczywiście po pół godziny mamy dość:P Na szczęście rozmowa toczy się też na inne tematy, dużo rozmawiamy o różnicach kulturowych między naszymi narodami. Nasz kolega ubolewa najbardziej nad sprawę gościnności podczas swoich wizyt w Polsce – sprowadza to do takiej sytuacji "Jeśli Polak zaprosi znajomych do siebie to muszą oni przyjść i muszą przyjść punktualnie bo inaczej się obrazi. Takie zaproszenie jest obowiązkiem dla gości, a nie nadmienieniem możliwości odwiedzin kiedy będzie komuś pasowało. Jednak jest to kontrakt wiązany – w zamian goście mają prawo wyjeść wszystko z lodówki, łącznie z zapasami z piwnicy. Gospodarz który nie przywita gości wszystkim co ma, będzie uważany na osobę niegrzeczną. U nas sprawa jest prosta – zapraszamy kogoś, jak wpadnie to fajnie, jak nie to może kiedy indziej. Poczęstujemy go na wejściu rakiją i pogadamy, nie przyszedł w końcu się tu najeść" Całość okraszał zabawnymi sytuacjami jakie spotkały go od strony rodziny polskiej żony
;) Zmieniamy kierowcę, kolejny sympatyczny pan zabiera nas na krótki przystanek w punkcie z widokiem na nasze miejsce docelowe – Skradin Przy okazji stawia nam poczęstunek. Naprawdę, na stopie spotyka się mnóstwo fajnych osób. Wysiadamy przy skręcie z autostrady na Skradin. Próbujemy łapać stopa – mało co jedzie, nic się nie zatrzymuje. Nastaje noc. To już nie ma sensu, dziś nas nikt nie podwiezie. Idziemy kilkaset metrów wzdłuż drogi, wreszcie widzimy dogodną polankę na której rozbijamy namiot. Jakże byliśmy zdziwieni gdy rano po otwarciu pół namiotu ukazuje nam się taki widok! Spaliśmy na polu minowym, gratulacje.. Ostrożnie staramy się po naszych wczorajszych śladach wrócić na drogę. Postanawiamy nie rozbijać się już więcej po ciemku.. Dziś łapanie idzie nam niewiele lepiej.. Do łódki do parku narodowego mamy 5km, trudno, idziemy. Dopiero po przejściu 2km udaje nam się kogoś złapać. Było jednak warto – park słynący z wodospadów jest niesamowity! Dzień mija nam super, tylko trzeba się znów coś łapać. W tym kraju nie jest to łatwe, zaczynamy mieć powoli dość. Z miasta nic nie jesteśmy w stanie złapać, idziemy pod ten sam zjazd gdzie nocowaliśmy (a 5km z plecakami w 30+ stopni to nie za przyjemna sprawa..). Kolejne 2h czekania:/ W końcu zatrzymują się Niemcy swoim vanem (kolejne zdarzenie zakrawające na cud
:P ten naród rzadko bierze stopowiczów) – okazuje się że to rodzinka, która vana przerobiła na mini kampera (mają tam kuchnię, sypialnię, zapasy wody, wszelkie sprzęty niezbędne do biwakowania) – w ten sposób od dawna spędzają wakacje. W młodości sami stopowali po całej Europie, więc chętnie nas biorą. Planowaliśmy jeszcze odwiedzić Plitwickie jeziora i wyspę Krk, ale jak się dowiadujemy że jadą do siebie, do Niemiec, pada decyzja – starczy nam już tych wakacji, proszę wieźć nas najdalej w kierunku Polski jak się da
;) Po drodze zatrzymujemy się na posiłek, który przygotowują na kuchence gazowej i którym nas częstują. Zostajemy podwiezieni aż na granicę ze Słowenią, jest wieczór. Stamtąd sprawy potoczyły się raz dwa – łapiemy 2 dobre nocne stopy, namiot rozbijamy już w Czechach. Z Czech bez większych przygód docieramy do Warszawy (niestety w Polsce raczej osobówki nie biorą stopowiczów, jedziemy więc tirami - jednak panowie sprawnie przekazują nas między sobą przez cb radio do kolejnych pojazdów). Uff, wreszcie koniec. Po takich wakacjach to dopiero należy odpocząć!
Podsumowanie
Nasza podróż trwała 25 dni: 5 dni w Bułgarii 6 w Rumunii 1 w Serbii 1 w Kosowie 6 w Czarnogórze 5 w Chorwacji 1 zajął nam powrót do Polski
Przez ten czas wydaliśmy na osobę 1396zł, czyli ok 55zł dziennie. Nie mało, ale Europa to nie Azja, życie tu kosztuje, a Bałkany już jakiś czas temu przestały być synonimem okazji (najdroższym z wszystkich tych krajów była Czarnogóra, choć Chorwacja niewiele jej ustępowała). Też poza noclegami i transportem jakoś przesadnie nie oszczędzaliśmy – w końcu to wakacje, na zwiedzanie nie żałowaliśmy, owoce morza też trzeba od czasu do czasu przekąsić
;) Tak czy inaczej jesteśmy zadowoleni – za takie pieniądze przeżyliśmy mnóstwo przygód i zobaczyliśmy kawał Europy
:D
Bardzo fajna relacja, okraszona dobrymi fotkami, którą czyta sie z zaciekawieniem. Pomysł na niskokosztowy wypad bardzo dobry, bo przeciez najwazniejsza jest przygoda. Pzdr
super wypad, też nie długo się wybieram.A co do Prisztiny to się zgadzam, nie jest to miejsce nadzwyczaj urokliwe ot taka ciekawostka jak by ktoś chciał
:)
Świetnie się czyta i bardzo mi się podoba
:).Twoja relacja jest idealnym przykładem na to, że największym ograniczeniem w podróżowaniu i poznawaniu świata nie są pieniądze, a CZAS. Plus trochę chęci i otwartość na wszystko, co nowe
:).
Kyrtap napisał:Nie wiem to zapytam - w jakim języku się porozumiewaliście? Poza migowym oczywiście
;)wbrew obiegowej opinii kupa ludzi na balkanach zna angielski a co do samej relacji to super tylko nie wiem czemu ominales Albanie
Dzięki za relację - na Bałkany staram się wracać co 2-3 lata. I pomyśleć, ze kiedy odwiedzałem Czarnogórę po raz pierwszy w 2002 roku (wówczas jeszcze jako Jugosławię) była tania jak barszcz.
Dziękuję za relację, myślę że dziki były bardziej stresujące, niż pole minowe, bardziej namacalne. Jednak "spałem na polu minowym" brzmi zdecydowanie lepiej
:DI znowu brakuje mi "lubię to" przez tapatalk. Musicie coś z tym zrobić.
no i najważniejsze - krystalicznie czystym prywatnym morzem
idealnym do snorklowania
A to wszystko na uboczu, ale 5min do plażowych pryszniców i 15 minut do miasta. Miasta które było zachwycające zarówno na wieczorne spacery po promenadzie
jak i po sieci tuneli wykutych w skałach (na północ od miasteczka), oferujących cudowne widoki
Zresztą szlak południowy był równie obfity widokowo :)
To było idealne miejsce, ale my mieliśmy jeszcze dużo do zwiedzenia. Po kilku dniach ruszyliśmy dalej
Ciąg dalszy 4 części niedługo, to nie koniec Czarnogóry
Z angielskim to było różnie (nie tak źle jak w Hiszpanii:P ale też poza mieszkańcami miast nie była to za duża znajomość), trochę osób mówiło, ale nie było to potrzebne do komunikacji. Podczas wcześniejszej podróży stopowych po Gruzji i Armenii dość szybko przyswoiliśmy sobie rosyjski w zakresie podstawowym (nigdy wcześniej się nie uczyliśmy). Podobnie jak w naszym kraju te kilkadziesiąt lat temu tak i na Bałkanach musieli uczyć się w szkołach rosyjskiego. Poza tym tutejsze języki często mają bardzo wiele wspólnego z naszym (o czym będzie w części 5, gdzie długą podróż odbyliśmy z przemiłym Chorwatem filologiem/teologiem, z polską żoną). W zasadzie Rumunia stanowiła największy problem bo tam raz że język nic nie podobny do słowiańskich (tylko właśnie do włoskiego/łaciny), a dwa mimo że to część dawnych demoludów to o dziwo po rosyjsku za dużo osób nie mówiło. Tam gdzie ludność muzułmańska to często dało się porozmawiać po niemiecku (którym się posługujemy jako tako, choć jak na tyle lat nauki to można by się wstydzić;) ) bo dużo z nich jeździ za pracą lub ma rodzinę w tamtych stronach.
Mając plan zwiedzania rozrysowany na około miesiąc nie da się wszystkich tych krajów zobaczyć. Jako że w kontynentalnej Grecji też nas jeszcze nie było, postanowiliśmy kiedyś wrócić właśnie na połączoną wycieczkę - Albania, Macedonia, Grecja. Nawet z krajów które planowaliśmy niektóre pominęliśmy (Serbię - plan był na Belgrad i może Nowy Sad, no i Bośnia i Hercegowina - plan był na Mostar, Medziugorie i Sarajewo, ew Bihac).
Ciąg dalszy części 4
Kolejny cel – Buka (zatoka) Kotorska – znana jako największy fiord w południowej Europie. By zobaczyć taki widok
trzeba się wspiąć najpierw na szczyt tych fortyfikacji
Wejście jest płatne, ale brak jakichkolwiek bramek, goście pobierający opłaty wyglądają jakby wymuszali na naiwnych haracz, ale nie, jest to usankcjonowany proceder;) Do pokonania mamy 1350 schodków, które kolejno wynagrodzą nas pięknym widokiem starówki
(jeszcze kilka schodków)
a na koniec całego fiordu
Sama starówka też jest ładna, warta pokręcenia się, aczkolwiek wiadomo, ceny turystyczne;) My ruszamy dalej, nasz kolejny cel znów z kategorii naj – tym razem drugi najgłębszy kanion na świecie (po kanionie rzeki Kolorado) – kanion rzeki Tara. To zadziwiające że o tym miejscu mało kto wie. Kanion ma 78km długości, a jego głębokość dochodzi do 1300m.
By tam dotrzeć oczywiście łapiemy stopa do Żabljak. Mamy szczęście, zatrzymuje się dla nas Dragutin Vujović, który oprócz tego że jako pierwszy mieszkaniec Czarnogóry zdobył Everest, ma własną firmę organizującą wyprawy po parku narodowym Durmitor do którego właśnie zmierzamy. Dzieli się z nami poradami co do najładniejszych miejsc, cen różnych wycieczek, szczególnie zachwala kanioning w Nevidio. Cóż, na razie nie stać nas na tą rozrywkę ale kiedyś wrócimy. Na początek by najlepiej zobaczyć kanion polecamy wypożyczyć rower i przejechać się na punkt widokowy Curevac, choć dotarcie do niego nie jest łatwe. Prowadzi jednak przez piękne góry
by wreszcie zaoferować widok na sam kanion
Jak już się kanion zobaczyło to.. trzeba się nim przepłynąć. W mieście nie brak firm oferujących rafting, jest to niestety droga zabawa. Raz się żyje, wydajemy 40e/os z naszych niemal skończonych zapasów gotówki. Dzięki temu zostaniemy wynagrodzeni takimi widokami (z najważniejszym – mostem Durdevica)
Nie jest to szaleńcza jazda pełna adrenaliny, tego tu nie znajdziecie. Ale krystalicznie czysta woda i góry pozostawią niezapomniane wrażenie. Oczywiście w parku jest wiele innych ciekawych rzeczy do robienia, nie zdołamy jednak zobaczyć wszystkiego. Pada decyzja – jedziemy do Chorwacji, do Dubrovnika.
Po wydostaniu się z gór, kierujemy się na Trebinje, i najkrótszą drogą przez Bośnię i Hercegowinę, docieramy na miejsce. O Dubrovniku jednak już w następnej części.Część 5 (i ostatnia) – Chorwacja
Jest już ciemno gdy docieramy do Dubrovnika. Nasze szanse na nocleg w namiocie w centrum nie wyglądają za dobrze – nie dość że gęsto upakowane miasto to jeszcze na wzgórzach, i praktycznie bez zieleni. Szukamy więc hostelu. Po usłyszeniu cen w kilku miejscach stwierdzam "Ok.." i bierzemy się ponownie za szukanie dogodnego miejsca dla namiotu. W końcu znajdujemy sporą kępę drzew, tyle że okoliczni mieszkańcy urządzili sobie wysypisko śmieci w tym miejscu:/ Jednak czy ktoś przedziera się przez chaszcze by wyrzucić worek śmieci? Raczej nie.. Rzeczywiście, po (nieprzyjemnym) przejściu kilku pierwszych metrów śmieci znikają, zaś kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy polankę. Uratowani! (przy okazji śmiejemy się że pierwszy raz śpimy pod namiotem na wysypisku śmieci ;) ) Idziemy na wieczorny spacer na starówkę – jest magicznie! Czujemy się tylko trochę nie na miejscu, wszyscy wystrojeni w wieczorowe kreacje, prezentując najnowsze osiągnięcia mody, delektują się w knajpkach w przeuroczych uliczkach potrawami których ceny przyprawić mogły by niejednego o zawał serca.. ;) Na takie podróżowanie może kiedyś przyjdzie czas ;)
Rano robimy obowiązkowy spacer po murach – widoki są cudowne
Pozwiedzaliśmy, trzeba znaleźć teraz jakieś piękne i ustronne miejsce nad morzem. Niestety wydostanie się z Dubrovnika to horror. Nowy kraj, nowe podejście do stopowania. W Chorwacji zatrzymuje się bardzo mało osób. A w tak turystycznych miejscowościach nie zatrzymuje się nikt. Na przemian idziemy i czekamy przez ponad 3h.. W końcu zatrzymuje się taksówka. Już nieco zdenerwowani niezbyt uprzejmie mówimy że nie dziękujemy, nie mamy pieniędzy. Na co taksówkarz oznajmia nam że "ok, ok, za darmo" Niemożliwe, jesteśmy w szoku ;) Okazało się że pan nas bardzo chętnie zawiezie bo właśnie wraca z kursu do Czarnogóry, gdzie zawiózł grupę ruskich – nie pytając się o cenę poprosili o kurs do sąsiedniego kraju, pozwalając mu zarobić tyle co w tydzień ;) Teraz chce się odwdzięczyć za dobry los, podwożąc nas :D (lubimy wyznawców prawa karmicznego :D) Po jakimś czasie zostawia nas na trasie, samemu udając się do domu, dalej jednak łapanie idzie nam lepiej, droga jest piękna
a prowadzi nas na prom na wyspę Hvar. Tam znów morze i możliwość rozbicia namiotu w idealnym otoczeniu
Miejsce znajduje się przy kempingu Mlaska (oczywiście nie zatrzymujemy się na samym kempingu, po co płacić za coś co można mieć za darmo), kilkaset metrów dalej. Opalamy się i snorklujemy
Niestety, miejsce to spodobało się nie tylko nam. W nocy budzi nas hałas, głośne szeleszczenie krzaków, dźwięk łamanych gałęzi, i.. pochrząkiwania? Przeżywamy najazd dzików! 2 osobniki dorosłe i 3 młode robią sporo zamieszania, nie będę ukrywał, byliśmy zdrowo wystraszeni, na szczęście po narobieniu przez nas hałasu umykają.. Zdecydowanie czas zmienić miejsce ;) Kolejny nasz wybór – Pokrivenik. Po drodze, utykamy przy skręcie na tą miejscowość (od skrętu jest jeszcze 5km drogi, poczekamy) – utykamy przy sadzie najsmaczniejszych fig na świecie :D Takiej słodyczy jeszcze nie jedliśmy, jemy aż nas brzuchy nie rozbolą :) Sam Pokrivenik okazał się świetnym wyborem
Jedziemy dalej – najpierw prom do Splitu, potem stopem do Parku Narodowego Krka. Tu bodajże spotykamy przemiłego Chorwata filologa/teologa, który na szczęście ma żonę Polkę, dlatego możemy z nim dłużej porozmawiać bez przeszkód językowych – nie tylko zaznajamia nas z tajnikami języków serbskochorwackich (serbskiego, chorwackiego, bośniackiego i czarnogórskiego – jak się dowiadujemy jest to jeden język, wśród którego różnice wynikają tylko z sztucznych podziałów na tle nacjonalistyczno-etniczno-politycznym; choć serbski jest pisany innym alfabetem to jest bardziej podobny do chorwackiego niż odmiany angielskiego brytyjska i amerykańska między sobą) jak i omawia nam wspólne korzenie naszych języków (zaczynając od historii bałtosłowiańskiego języka indoeuropejskiego ;] ). Oczywiście po pół godziny mamy dość:P Na szczęście rozmowa toczy się też na inne tematy, dużo rozmawiamy o różnicach kulturowych między naszymi narodami. Nasz kolega ubolewa najbardziej nad sprawę gościnności podczas swoich wizyt w Polsce – sprowadza to do takiej sytuacji "Jeśli Polak zaprosi znajomych do siebie to muszą oni przyjść i muszą przyjść punktualnie bo inaczej się obrazi. Takie zaproszenie jest obowiązkiem dla gości, a nie nadmienieniem możliwości odwiedzin kiedy będzie komuś pasowało. Jednak jest to kontrakt wiązany – w zamian goście mają prawo wyjeść wszystko z lodówki, łącznie z zapasami z piwnicy. Gospodarz który nie przywita gości wszystkim co ma, będzie uważany na osobę niegrzeczną. U nas sprawa jest prosta – zapraszamy kogoś, jak wpadnie to fajnie, jak nie to może kiedy indziej. Poczęstujemy go na wejściu rakiją i pogadamy, nie przyszedł w końcu się tu najeść" Całość okraszał zabawnymi sytuacjami jakie spotkały go od strony rodziny polskiej żony ;)
Zmieniamy kierowcę, kolejny sympatyczny pan zabiera nas na krótki przystanek w punkcie z widokiem na nasze miejsce docelowe – Skradin
Przy okazji stawia nam poczęstunek. Naprawdę, na stopie spotyka się mnóstwo fajnych osób. Wysiadamy przy skręcie z autostrady na Skradin. Próbujemy łapać stopa – mało co jedzie, nic się nie zatrzymuje. Nastaje noc. To już nie ma sensu, dziś nas nikt nie podwiezie. Idziemy kilkaset metrów wzdłuż drogi, wreszcie widzimy dogodną polankę na której rozbijamy namiot. Jakże byliśmy zdziwieni gdy rano po otwarciu pół namiotu ukazuje nam się taki widok!
Spaliśmy na polu minowym, gratulacje.. Ostrożnie staramy się po naszych wczorajszych śladach wrócić na drogę. Postanawiamy nie rozbijać się już więcej po ciemku..
Dziś łapanie idzie nam niewiele lepiej.. Do łódki do parku narodowego mamy 5km, trudno, idziemy. Dopiero po przejściu 2km udaje nam się kogoś złapać. Było jednak warto – park słynący z wodospadów jest niesamowity!
Dzień mija nam super, tylko trzeba się znów coś łapać. W tym kraju nie jest to łatwe, zaczynamy mieć powoli dość. Z miasta nic nie jesteśmy w stanie złapać, idziemy pod ten sam zjazd gdzie nocowaliśmy (a 5km z plecakami w 30+ stopni to nie za przyjemna sprawa..). Kolejne 2h czekania:/ W końcu zatrzymują się Niemcy swoim vanem (kolejne zdarzenie zakrawające na cud :P ten naród rzadko bierze stopowiczów) – okazuje się że to rodzinka, która vana przerobiła na mini kampera (mają tam kuchnię, sypialnię, zapasy wody, wszelkie sprzęty niezbędne do biwakowania) – w ten sposób od dawna spędzają wakacje. W młodości sami stopowali po całej Europie, więc chętnie nas biorą. Planowaliśmy jeszcze odwiedzić Plitwickie jeziora i wyspę Krk, ale jak się dowiadujemy że jadą do siebie, do Niemiec, pada decyzja – starczy nam już tych wakacji, proszę wieźć nas najdalej w kierunku Polski jak się da ;) Po drodze zatrzymujemy się na posiłek, który przygotowują na kuchence gazowej i którym nas częstują. Zostajemy podwiezieni aż na granicę ze Słowenią, jest wieczór. Stamtąd sprawy potoczyły się raz dwa – łapiemy 2 dobre nocne stopy, namiot rozbijamy już w Czechach. Z Czech bez większych przygód docieramy do Warszawy (niestety w Polsce raczej osobówki nie biorą stopowiczów, jedziemy więc tirami - jednak panowie sprawnie przekazują nas między sobą przez cb radio do kolejnych pojazdów). Uff, wreszcie koniec. Po takich wakacjach to dopiero należy odpocząć!
Podsumowanie
Nasza podróż trwała 25 dni:
5 dni w Bułgarii
6 w Rumunii
1 w Serbii
1 w Kosowie
6 w Czarnogórze
5 w Chorwacji
1 zajął nam powrót do Polski
Przez ten czas wydaliśmy na osobę 1396zł, czyli ok 55zł dziennie. Nie mało, ale Europa to nie Azja, życie tu kosztuje, a Bałkany już jakiś czas temu przestały być synonimem okazji (najdroższym z wszystkich tych krajów była Czarnogóra, choć Chorwacja niewiele jej ustępowała). Też poza noclegami i transportem jakoś przesadnie nie oszczędzaliśmy – w końcu to wakacje, na zwiedzanie nie żałowaliśmy, owoce morza też trzeba od czasu do czasu przekąsić ;) Tak czy inaczej jesteśmy zadowoleni – za takie pieniądze przeżyliśmy mnóstwo przygód i zobaczyliśmy kawał Europy :D
Koniec