Kolejną relacją którą chciałbym się z Wami podzielić będzie relacja z Turcji. Nie będzie to jednak klasyczna relacja z prostego powodu – w Turcji mieszkałem przez 7 miesięcy, studiując na programie wymiany studentów Erasmus w mieście Adana. Jak wyglądają takie wymiany każdy student wie;) ale dla nie-studentów – choć człowiek w teorii się uczy, czasu ma aż nadto na wszystko czego zapragnie (jakby chciał to na naukę też) – ja pragnąłem poznać ten kraj z nieco innej perspektywy niż leżaka w Antalya'i. Myślę że mi się udało – przemierzyłem Turcję wzdłuż i wszerz, jeśli gdzieś mnie nie było to właśnie na komercyjnej riwierze tureckiej, czego zupełnie nie żałuję. Z wyżej wymienionych powodów relacja ta będzie pisana w częściach, które nie mają ciągu chronologicznego. Podróże były odbywane przeróżnymi środkami – w znacznej części autostopem, trochę samolotem, wynajętym samochodem, busami, raz nawet z wycieczką studencką (co tylko potwierdziło moje poprzednie odczucia – nienawidzę zorganizowanych wycieczek!:P) – przy czym od razu mogę napisać – to te autostopowe były najlepsze – pod każdym względem! Czemu dowiecie się już niedługo
:) A więc zaczynajmy!
Ps zdjęcia robione kompaktem, ale mam nadzieję że zdatne do oglądania
Część 1 – Adana i okolice – na rozgrzewkę, zaczynając od najmniej turystycznego regionu
Trudno mieszkając w jakimś mieście przez ponad pół roku nie wspomnieć o nim ani słowem. Adana, piąte największe miasto w Turcji, mające ponad 2mln mieszkańców znajduje się z dala od turystycznych szlaków. Powiedzmy sobie szczerze – nic dziwnego, za dużo w tym mieście nie ma do zobaczenia. Jeśli jednak przez przypadek będziecie tędy przejeżdżać warto mieć na uwadze dwie rzeczy.
Po pierwsze – meczet Sabanci. Największy meczet w Turcji. Nie ma znaczenia historycznego, jest to świeżynka – ukończony został w 1998 – robi jednak wrażenie, nie tylko swym rozmiarem. Nie ma ograniczeń co do wstępu. Tuż obok znajduje się też Taşköprü – kamienny most - jest to z kolei jedyna pozostałość historyczna po czasach rzymskich. Sam w sobie nie jest jednak widowiskowy;)
Po drugie – Adana Kebab. Ci co jedli kebaby tylko w Polsce niech przygotują się na szok. No bo czy to Wam się kojarzy z naszymi bułami z kapustą i kto-wie-z-czego-mięsem? Mimo że w Turcji każde miasto ma własny rodzaj kebabu (nie trudno to ogarnąć – w Urfie mają Urfa kebab, w Gaziantepie.. tak, zgadliście, Gaziantep kebab:P itd) z którego jest dumne, powszechnie uważa się że to ten z Adany jest najlepszy (choć dużą popularnością cieszy się też Iskender kebab – uwaga, zmyłka, z Bursy). O kebabach można by pisać dużo, zważywszy na to jak sprofanowany obraz tej potrawy mają osoby którym kojarzy się ona z zatęchłą budą na polskim dworcu, ale nie czuję się dostatecznie obeznany w tym temacie (tureckie kebaby mają swoją całą genealogie).
I ostatnia, trzecia rzecz, może nie ważna dla turysty, ale dla mnie osobiście jako studenta bardzo pozytywna – kampus uniwersytecki. Kampus przez duże K, taki jak można zobaczyć na amerykańskich filmach, prawdziwe miasteczko akademickie – z budynkami uczelnianymi, szpitalem akademickim, akademikami, ale również z własnym sklepem, fryzjerem, fotografem, dwoma bankami, mnóstwem kawiarenek i restauracji. Całość usytuowana na pięknych klifach nad jeziorem otaczającym miasto. Jest to świetne miejsce na odrobinę lenistwa! Mimo że Adana jest większa od Warszawy, nie jesteśmy w Europie – łatwo się można o tym przekonać jeśli człowiek pokręcić się po çarşı (z tureckiego market, często jednak w tureckich miastach równoznaczne z nazwą dzielnicy - centrum/starówką; nowoczesne miejskie centrum będzie opisane jednak jako sehir merkezi). W regionie Adany jest jeszcze kilka miejsc o których warto wspomnieć. Co prawda Mersin, kolejne duże miasto znajdujące się tuż obok, leżące nad morzem śródziemnym, z kurortem nie ma nic wspólnego, jednak znajduje się tu regionalne centrum chorób tropikalnych. Gdzie za darmo dla mieszkańców Turcji wydają antymalaryki i szczepią na wszelkie możliwe tropikalne choroby – związane jest to z faktem że do niedawna w tym rejonie występowała malaria. Po powiedzenie że jest się erasmusem i pokazaniu paszportu (turecki dowód tymczasowy który posiadają erasmusi nie był sprawdzany) oraz powiedzeniu że udaję się w egzotyczną podróż otrzymałem dużą ilość tabletek lariamu oraz kilka szczepień – całość jak zapewne zdajecie sobie sprawę w Polsce warta co najmniej kilkaset złotych:) Na szczęście Turcja prowadzi zupełnie odmienną politykę zdrowotną – uważają oni że taniej jest zaszczepić mieszkańca wyjeżdżającego w tropikalne rejony niż żeby wrócił chory i wtedy ponosić koszty jego leczenia. W porcie warto skosztować przepyszne świeże balik ekmek (dosłownie – ryba w chlebie) z pływających tam łódek przekształconych w knajpki zaś w centrum słynną regionalną potrawę – Mersin tantuni (dlaczego nie mersin kebab – zastrzelcie mnie, nie mam pojęcia, wszak jest to typowy durum – jagnięcina zawinięta w lavas). Nie ma w Mersin typowej plaży, wybrzeże wygląda tak ale z ciekawostek – jest w tym mieście kościół z polskim księdzem w którym zresztą spędziliśmy Wielkanoc Było to o tyle ciekawe przeżycie że tureccy chrześcijanie spędzają to święto w zupełnie inny sposób. Mają oni w tym czasie uroczystą kolację, z alkoholem, która bardziej przypomina imprezę niż uroczystość religijną – całość wynika z tego że jest to swego rodzaju wieczorek zapoznawczy – liczba katolików jest bardzo niewielka w tym kraju, co limituje też opcje małżeństw i zakładanie rodzin. Dlatego obchody Wielkanocy w Turcji mają swój drugi cel.
Turystę mogą jednak bardziej zainteresować dwie okoliczne atrakcje. Pierwsza z nich – Kizkalesi. Miejsce znane dzięki Zamku Dziewicy – wyrastającej z wody małej wysepce której całą powierzchnię zajmuje tytułowy zamek. Jak mówi legenda, pewien król dowiedział się że jego córka umrze od ukąszenia przez węża, dlatego postanowił jej wybudować siedzibę pośród morza, gdzie węży nie ma. Jak to w tego typu historiach bywa, oczywiście wąż został przyniesiony przypadkowo z koszykiem jedzenia i przepowiednia się dopełniła. Jaka legenda by nie była, ten bizantyjski budyneczek robi wrażenie:) Na brzegu również znajdują się fortyfikacje – ze względu na baardzo bogatą historię terenów które zajmuje obecna Turcja w każdej praktycznie wiosce można spotkać zamek
;) Druga rozpoznawana turystycznie atrakcja to czeluście w miejscowości Narlıkuyu – Piekło i Niebo. Po mojemu fajne widoki ale nic specjalnego
;) jednak według legendy to właśnie w tej konkretnej rozpadlinie (Piekle) Zeus uwięził potwora Tyfona Obok też znajduje się spora jaskinia z podziemną rzeczką Na tym można zakończyć opis tego regionu, warto może jeszcze dodać że jest to jeden z najgorętszych regionów w całej Turcji – w czerwcu męczyły nas temperatury dochodzące czasem do 58 stopni (przynajmniej jeśli wierzyć miejskiemu wyświetlaczowi z temperaturą) – bez klimy nie dało się żyć (na szczęście akademiki wyposażone są w takową)! Relację zacząłem od miejsca najmniej atrakcyjnego turystycznie, by kolejne części były tylko ciekawsze
;)Część 2 – Istambuł
Nie jest to miejsce Wam nieznane, prawdopodobnie więc nie będzie w tej części żadnych tajnych informacji. Nie da się jednak pisać o Turcji i nie napisać o tym najwspanialszym z miast – które zupełnie słusznie jest jedną z największych atrakcji turystycznych Turcji. Łączy Europę z Azją, dwa morza ze sobą, oferuje tysiąclecia historii – zaczynajmy więc!
Co jako pierwsze zwraca uwagę przyjezdnego? Ogrom miasta. Prawie 14 milionów mieszkańców – jedno z największych miast na świecie. Dlatego też druga rzecz której zaraz doświadczymy to będą korki;) Duużo korków, zwłaszcza nieprzyjemne są przejazdy mostami przez Bosfor. Przebogata historia tego miejsca dopadnie nas dopiero jak rozpoczniemy zwiedzanie, ale nie martwcie się, to wrażenie zostanie w Waszej pamięci już na stałe. Co więc trzeba zobaczyć?
Niebieski meczet/Sultanahmet. Jest wielki, jednak to nie jego rozmiary, a wyjątkowa harmonia architektury utkwi w pamięci – choć wybudowany na początku XVII wieku na mnie osobiście zrobił większe wrażenie niż Hagia Sofia. Hagia Sofia – najbardziej znana świątynia, wybudowana jako VI wieczny kościół, służąca przez prawie 500 lat za meczet, obecnie muzeum. Na pierwszy rzut oka z zewnątrz nie aż tak imponująca – do czasu aż człowiek nie uświadomi sobie z którego wieku jest to budowla. A potem wchodzi się do wnętrza – a tam czeka magia. Pałaca Topkapı – siedziba sułtanów. Ciekawe skarbce, fajny harem. Ale najlepszy jest widok na Bosfor
:) Cysterna Bazyliki – ogromny VI wieczny podziemny zbiornik na wodę, mający stanowić rezerwę podczas oblężeń miasta Most Galata – chyba najbardziej klimatyczne miejsce ze wszystkich – cudny widok, no i ci wędkarze Meczet Süleymaniye – dzieło sławnego architekta Sinana, stanowił pierwowzór dla niebieskiego meczetu, szkoda że w tak zaniedbanym otoczeniu Spacer po Istiklal – pełen życia deptak, dobre miejsce na zjedzenie taniego duruma - za 2TL (tak samo zresztą na Taksimi jest sporo tanich fast foodów) – nie są to miejsca na poznawanie kuchni tureckiej, ale sposób na tanie zapchanie się (polecam również simity, tym razem nie tylko osobom podróżującym budżetowo – za 50 kuruszy otrzymujemy sezamowe niebo w gębie) Meczet Sultan Eyüp – tu turyści rzadko się zapuszczają, a jest to najświętsze miejsce Islamu w Stambule (pochowany tu jest przyjaciel proroka Mahometa) – warto przejechać się by doświadczyć czegoś mniej turystycznego. Obok też znajduje się klimatyczny cmentarz. Oczywiście nie trzeba się wypuszczać tak daleko, nawet w okolicy wielkiego bazaru jak zejdziemy kilka kroków z utartych ścieżek to odnajdziemy takie obrazki Co jest wymieniane w przewodnikach ale nie jest niczym specjalnym? Hipodrom (nie ma przecież po nim ani śladu), muzeum archeologiczne obok parku Gulhane – chyba że ktoś jest fanem tego typu rzeczy, laika nie zainteresuje. Obok jednak znajduje się za to mało znane a ciekawe muzeum nauki islamskiej – szkoda że kiepsko z opisami angielskimi, ale można sporo się dowiedzieć i pooglądać najdziwniejsze wynalazki Nie warto też imho wchodzić na wieżę Galata za taką cenę (12TL) – fajną miejską panoramę znajdzie się w wielu innych miejscach. Np z wody. Przy złej pogodzie rejs nie jest jednak najlepszym pomysłem – ja wybrałem się promem po złotym rogu, ale jeśli pogoda była by inna pewnie przepłynął bym się na wyspy książęce – tak czy inaczej z wody miasto najprawdopodobniej wygląda super ale nie w tak podłą pogodę jak na zdjęciu – siąpiło cały czas Wielki bazar i bazar przypraw – osobiście nie mój typ atrakcji, komercha 100%, plus tłumy ludzi – ok, ładnie wyglądają, ale autentyczności w nich zero - no i w uliczkach obok możne znaleźć ciekawsze rzeczy – np handlarzy pijawek
;) Ogólnie zwiedzanie Stambułu nie jest łatwe, ale przy dobrym rozplanowaniu czasu w 3 dni można odbyć satysfakcjonują wycieczkę i zanurzyć się na chwilę w klimacie tego magicznego miejsca. Szczerze polecam wszystkim!Część 3 – zachodnia Turcja czyli Pamukkale, Efes, Pergamon
Relacja póki co cały czas pozostaje w głównym nurcie turystycznym, cóż, niektóre miejsca są turystyczne nie bez powodu
;) Zacznijmy więc od położonego obok Denizli Pamukkale
Pamukkale – któż nie słyszał o tych przepięknych tarasach zbudowanych z węglanu wapnia? Tworzą się one w tym miejscu od 14 tysięcy lat – woda termalna po ochłodzeniu się z powietrzem wytrąca rokrocznie kilometry kwadratowe osadu tej soli. W rezultacie możemy podziwiać takie cudowne widoki! Ale zaraz, wygląda to za ładnie by było prawdziwe.. tak, południowe tarasy czyli te po których można chodzić są niestety sztuczne – pod osadem kryją się betonowe zapory. Wbrew pozorom nie był to głupi pomysł tureckich władz – dewastacja naturalnych tarasów i kanałów z powodu turystyki przebiegała za szybko. A naturalne twory są jeszcze ładniejsze
:) Oczywiście czym była by wizyta w tym miejscu nie korzystając z kąpieli? U góry mamy dostępny komercyjny Basen Kleopatry – z autentycznymi antycznymi kolumnami w środku (czyli tak jak u niektórych polityków na Ukrainie
:P ) jednak te "naturalne" baseny są zdecydowanie prawdziwszym doświadczeniem – i przede wszystkim darmowym
;) Nic dziwnego że już od czasów starożytnych tereny te przyciągały ludzi – nad tarasami, na wzgórzu znajdują się ruiny starożytnego miasta-uzdrowiska – Hierapolis. Gdy już się wymoczymy warto zwiedzić je – widoki szczególnie wiosną są urocze. Taki miejsca jak wiadomo najlepiej oglądać o różnych porach dnia – warto więc zostać na do zachodu słońca
Fajny poczatek relacji, a zdjecia bardzo ok. Nikt nie powiedzial, ze wszedzie trzeba jezdzic z taczka obiektywow
:) A jak tamtejsze kobiety... integruja sie?Sent from my iPad using Tapatalk
Czy się integrują powiadasz..
;) Własnych doświadczeń w tym zakresie nie mam, nie byłem zainteresowany
;) ale z cudzych - jest ciężko. Umówią się z tobą na kawę, ale przyjdą z koleżanką niby przypadkiem (lub kilkoma jako przyzwoitkami). Zaproszą do domu.. na herbatę z ich rodziną. Itd
;) Wytrwali dopną swego, nie wiem czy warto
:PChyba że pytałeś o coś zupełnie innego
;) to doprecyzuj proszę
Bardzo dobrze mnie zrozumiales. Wlasnie chodzilo mi o to jakie sa w obyciu na codzien
:) A to co piszesz to i tak wiecej niz sie spodziewalem; to sympatyczne jak zapraszaja na kawe z rodzina. Starsze pokolenia sobie jakos radza po angielsku? Ciekawy jestem jak takie rodzinne spotkanie/kawa wyglada. Wloszki maja podobnie - otwarte, chca sie spotkac, ale tam czesto wychodzi sie w grupach i niby umawiasz sie z dziewczyna, ale "kupujesz" w ten sposob caly pakiet znajomych
:)To nie jest wada, ze sa trudniej dostepne. Czekam na dalsza czesc relacji
:)Sent from my iPad using Tapatalk
Żadne pokolenie nie radzi sobie zbytnio po angielsku (choć oczywiście osoby młode i wykształcone radzą sobie lepiej). I im to nie przeszkadza - będą mówić do Ciebie po turecku i oczekiwać że zrozumiesz:P lub że jak powtórzą ci głośniej lub wolniej po turecku to tym razem zrozumiesz na pewno
;) Ogólnie poza miejscami turystycznymi znajomość angielskiego jest bardzo znikoma. Prędzej można próbować po niemiecku - sporo osób albo samemu pracowało w Niemczech, albo ma rodzinę/znajomych i ich odwiedzało, ucząc się co nieco. Dla nas język był trochę mniejszym problemem, bo mieszkając tam tyle czasu podstawy lokalnego języka łapiesz. A jak zaczniesz stopować to zdolność nauki języka rośnie wykładniczo (choć turecki jest bardzo trudny )
;) Pod koniec byliśmy w stanie mniej więcej pogadać na każdy temat, choć często pomagaliśmy sobie rękoma, a wypowiadane zdania brzmiały - "ja jeść tak"
:PCo prawda tak jak pisałem przez żadną dziewczynę na spotkanie z rodziną nie byłem zaproszony;) ale w kilku spotkaniach/obiadach rodzinnych uczestniczyłem (m. in. zaproszony przez swojego wykładowcę) - Turcy są prze szczęśliwi mogąc cię ugościć - każdego takiego spotkania esencją jest duża ilość podawanej herbaty i słodycze - zapraszają też na takie spotkanie całą dostępną rodzinę która przebywa w danym czasie w okolicy - dla nich jest to ważne wydarzenie i dobra okazja by pokazać wszystkim że goszczą obcokrajowca. Jest to też baaardzo dumny naród (o czym będzie w kolejnych częściach) i chcą żebyś zapamiętał że było cudownie i najwspanialej na świecie (właśnie w ich domu/mieście/kraju)Zdjęcia robione Canonem PowerShot D10 (kupiony do zdjęć podwodnych, przez jakiś czas musiał służyć mi za główny aparat)
Twoja relacja jest tym ciekawsza, ze mieszkales w mniej turystycznym, jak sam to okresliles, regionie ktory - tak to odbieram - jest przez to bardziej "turecki". A jak z rozrywkami na miejscu? To jak sie bawi erasmus to sie orientuje, ale co robia lokalsi? Fajnie sie to wszystko czyta.Sent from my iPad using Tapatalk
Turcy (mogłoby się wydawać) znają niewiele rozrywek. Najpopularniejsza z nich jest jedzenie:) sztukę kulinarna doprowadzili do kunsztu i mogę się założyć ze na pytanie co robić w miejscu x odpowiedzą "musisz zjeść y" i zaprowadza cię do ich ulubionej knajpy. Doświadczyłem tego dziesiątki razy;) ta jak wspomniałem wcześniej, są bardzo dumnym narodem, a najbardziej dumni są ze swojej kuchni (w tym wypadku wyjątkowo słusznie, jest ona obłędna).Kolejna rozrywka są spotkania przy herbacie. Ale nie takiej jak u nas, tam herbatę parzy się zupełnie inaczej - jest to cala ceremonia odprawiana przy pomocy dwóch czajniczków. Nakładają się one na siebie, w dolnym gotuje się woda, w górnym początkowo praży się na parze z dolnego czajniczka sama herbata, potem zalewa się ją odrobiną wrzątku uzyskując niewielką ilość bardzo mocnej esencji. Nalewając z obu czajniczków do typowych tulipaniastych szklaneczek uzyskuje się w końcu ich ulubiony napój (już dawno nie funkcjonuje coś takiego jak turecka kawa, tylko czasem sprzedają ja nadal turystom).Przy herbacie rzecz jasna można robić wiele rzeczy. Np grac w ich ulubiona grę - Tawle (po polsku - Tryktrak). Studenci podczas przerwy miedzy zajęciami idą do kawiarenki a tam czeka na nich już plansza i chętni przeciwnicy. I tak co dzień, że też im się nie nudzi;) to samo zobaczymy "na mieście". Czasami graja oni również w bardziej skomplikowana grę, a równie typowo turecką, w okey (u nas nazwaną remikiem tureckim).W obie te gry lubią Turcy grać również przy sziszy, która zamyka już ich codzienny repertuar rozrywek. A szisze również maja świetne
;)Gdy maja oni więcej czasu to odwiedzają rodzinę, to zastępuje im wakacje. Nie podróżują oni poza tym wcale (no chyba ze w interesach) i cały koncept zwiedzania jest dla nich całkowicie obcy - wielokrotnie, niemal na co dzień podczas swoich podroży po Turcji spotykałem się z totalnym niezrozumieniem - po co ja to robię?
:) to przecież niebezpieczne..I to jest ich kolejna mantra, wszystko dla nich jest niebezpieczne, w tym wszystkie możliwe rodzaje sportu łącznie z jazdą na rowerze.. aż dziwne ze nie jest to naród grubasów skoro ich ulubiona rozrywka jest jedzenie i nie uprawiają żadnych sportów
:PNie maja oni tez nocnych rozrywek w naszym rozumieniu. W 2mln mieście jakim jest Adana nie było praktycznie klubów - ich kluby nie maja parkietu, tylko dużą ilość stolików przy których siedzą przy muzyce. Zwykle wejście jest płatne, i to sporo. Alkohol zaś jest cholernie drogi - w sklepie piwo 8zł, najpodlejsza wódka zaś prawie 80.. ichniejszej raki (anyżówka, pita po rozcieńczeniu z wodą) nie da się zaś pic
;) Erasmusi jeździli głownie do speluny przy amerykańskiej bazie wojskowej, ten lokal był przygotowany już na szczęście na bardziej europejskie rozrywki.I to tyle w skrócie, mam nadzieje ze wyczerpująco odpowiedziałem;) w razie pytań piszcie!
Dzięki, świetna relacja! I świetnie się składa, bo niebawem będę w Turcji. W związku z tym pytanko: Przylatuję do Stambułu i wylatuję z Izmiru. Po obejrzeniu twoich fotek nie wybaczyłbym sobie odpuszczenia Pergamonu i okolic. Jaki sposób dostania się tam proponujesz, żebym nie dokładał zbyt wiele drogi? Tzn. czy jest połączenie autokarowe Stambuł-Pergamon i dalej Pergamon-Izmir, żebym nie musiał zawracać do stolicy, czy raczej będzie to niewykonalne?Z góry wielkie dzięki i czekam z niecierpliwością na dalsze części
:D
Travelocity napisał:Bardzo ciekawe, czekam na opis i zdjevia z Kapadocji, jesli udalo sie odwiedzic, a zakladam, ze tak, bo z Adany dosc blisko.Tak, będzie Kapadocja, to właśnie w kolejnej, czwartej, części
:) (odwiedziłem ją nawet dwukrotnie - czemu - napiszę już niedługo
:D )dji napisał:Przylatuję do Stambułu i wylatuję z Izmiru. Po obejrzeniu twoich fotek nie wybaczyłbym sobie odpuszczenia Pergamonu i okolic. Jaki sposób dostania się tam proponujesz, żebym nie dokładał zbyt wiele drogi? Tzn. czy jest połączenie autokarowe Stambuł-Pergamon i dalej Pergamon-Izmir, żebym nie musiał zawracać do stolicy, czy raczej będzie to niewykonalne?Właśnie wszystkie miejsca opisane w 3 części robiłem na takiej trasie jak podajesz - zaczynałem w Stambule, skończyłem w Izmirze. Istnieją bardzo dobre połączenia autobusowe, zrobisz tą trasę bez problemu. Przykładowa firma (nie najtańsza, ale solidna i z jedną z rozleglejszych sieci połączeń) - http://www.metroturizm.com.tr/Default.aspx Ale najtaniej jest przejść się po prostu na dworzec wcześniej i poszukać kto jeździ na danej trasie (nie ma najczęściej jednej kasy, każda firma ma swoje stanowisko)
Ooo, to kamień z serca! A tak w ogóle to polecałbyś bezpośredni przejazd Istambuł - Bergama (jakieś ciekawe krajobrazy po drodze może?), czy lepiej kulturalnie podpłynąć promem, podjechać kawałek do Bursy i tam dopiero wsiąść w busik?+ <kaszle sugestywnie
:D > czekamy, a przynajmniej ja czekam, na dalszą część przygód!
:)
Zależy jak lubisz podróżować - ja wolę przemieszczać się szybko i zwiedzać intensywnie, dlatego polecił bym bezpośredniego busa. A i promy rzadko są specjalnie ciekawe
;) Kolejna część może będzie jutro lub w sobotę, na razie trwa nauka do egzaminu
;)
Washington napisał:Zależy jak lubisz podróżować - ja wolę przemieszczać się szybko i zwiedzać intensywnie, dlatego polecił bym bezpośredniego busa. A i promy rzadko są specjalnie ciekawe
;) Kolejna część może będzie jutro lub w sobotę, na razie trwa nauka do egzaminu
;)Wiem, o czym mówisz. Normalnie myślę, że wsiadłbym w samolot - pewnie nawet taniej by wyszło - ale tym razem coś podkusiło mnie, żeby przemieszczać się drogą lądową. Zobaczymy, na ile to się sprawdzi.Dzięki za odp. swoją drogą. W takim razie chyba odpuszczam prom i Bursę, i ruszam prosto na Pergamon i okoliczne miasteczka
:)
Opowieść bardzo ciekawa ale forma trudna do czytania. Nie wiem dlaczego tak jest przecież są programy do edytowania i składu tekstu, a tutaj wychodzi takie seryjne przemieszanie tekstu i zdjęć. Taka forma potrafi popsuć najlepszy tekst.
Higflyer napisał:Opowieść bardzo ciekawa ale forma trudna do czytania. Nie wiem dlaczego tak jest przecież są programy do edytowania i składu tekstu, a tutaj wychodzi takie seryjne przemieszanie tekstu i zdjęć. Taka forma potrafi popsuć najlepszy tekst.Hej, chodzi Ci o tekst na forum czy na społeczności?Relacje zawsze piszę przez forum, od niedawna automatycznie przenoszą się na społeczność jako blog.Nie wiem jak na społeczności (po pierwszych nieudanych próbach nie używam wcale) ale na forum mogę swobodnie decydować o tym gdzie w tekście zamieścić zdjęcia - wydawało mi się że umieszczanie ich czasem nawet w środku zdania pomoże związać obraz z słowem pisanym, jesteś pierwszą osobą która zwraca mi uwagę że w ten sposób tekst traci na przejrzystości.Dzięki za uwagę!
Ale było mi miło przeczytać tę relację zaczętą kawałek czasu temu. No, zmieniło się troszkę od tamtego czasu
:lol: Turcję zawsze traktowałam turystycznie po macoszemu, bo wiedziałam o Hetytach, imperium osmańskim, ale także o tym nachalnym tureckim nacjonalizmie. I nadal mam mieszane uczucia, bo chcę i nie chcę. Straszne też jest to, że tak bardzo zmieniają się miejsca, gdzie z roku na rok jest coraz bardziej niebezpiecznie, a brawura i poczucie bycia nieśmiertelnym z czasem się wytapiają. Kurcze, że też nie pojechałam tam w czasach studenckich.
:(
Z wyżej wymienionych powodów relacja ta będzie pisana w częściach, które nie mają ciągu chronologicznego. Podróże były odbywane przeróżnymi środkami – w znacznej części autostopem, trochę samolotem, wynajętym samochodem, busami, raz nawet z wycieczką studencką (co tylko potwierdziło moje poprzednie odczucia – nienawidzę zorganizowanych wycieczek!:P) – przy czym od razu mogę napisać – to te autostopowe były najlepsze – pod każdym względem! Czemu dowiecie się już niedługo :) A więc zaczynajmy!
Ps zdjęcia robione kompaktem, ale mam nadzieję że zdatne do oglądania
Część 1 – Adana i okolice – na rozgrzewkę, zaczynając od najmniej turystycznego regionu
Trudno mieszkając w jakimś mieście przez ponad pół roku nie wspomnieć o nim ani słowem. Adana, piąte największe miasto w Turcji, mające ponad 2mln mieszkańców znajduje się z dala od turystycznych szlaków. Powiedzmy sobie szczerze – nic dziwnego, za dużo w tym mieście nie ma do zobaczenia. Jeśli jednak przez przypadek będziecie tędy przejeżdżać warto mieć na uwadze dwie rzeczy.
Po pierwsze – meczet Sabanci. Największy meczet w Turcji. Nie ma znaczenia historycznego, jest to świeżynka – ukończony został w 1998 – robi jednak wrażenie, nie tylko swym rozmiarem. Nie ma ograniczeń co do wstępu.
Tuż obok znajduje się też Taşköprü – kamienny most - jest to z kolei jedyna pozostałość historyczna po czasach rzymskich. Sam w sobie nie jest jednak widowiskowy;)
Po drugie – Adana Kebab. Ci co jedli kebaby tylko w Polsce niech przygotują się na szok. No bo czy to Wam się kojarzy z naszymi bułami z kapustą i kto-wie-z-czego-mięsem?
Mimo że w Turcji każde miasto ma własny rodzaj kebabu (nie trudno to ogarnąć – w Urfie mają Urfa kebab, w Gaziantepie.. tak, zgadliście, Gaziantep kebab:P itd) z którego jest dumne, powszechnie uważa się że to ten z Adany jest najlepszy (choć dużą popularnością cieszy się też Iskender kebab – uwaga, zmyłka, z Bursy). O kebabach można by pisać dużo, zważywszy na to jak sprofanowany obraz tej potrawy mają osoby którym kojarzy się ona z zatęchłą budą na polskim dworcu, ale nie czuję się dostatecznie obeznany w tym temacie (tureckie kebaby mają swoją całą genealogie).
I ostatnia, trzecia rzecz, może nie ważna dla turysty, ale dla mnie osobiście jako studenta bardzo pozytywna – kampus uniwersytecki. Kampus przez duże K, taki jak można zobaczyć na amerykańskich filmach, prawdziwe miasteczko akademickie – z budynkami uczelnianymi, szpitalem akademickim, akademikami, ale również z własnym sklepem, fryzjerem, fotografem, dwoma bankami, mnóstwem kawiarenek i restauracji. Całość usytuowana na pięknych klifach nad jeziorem otaczającym miasto. Jest to świetne miejsce na odrobinę lenistwa!
Mimo że Adana jest większa od Warszawy, nie jesteśmy w Europie – łatwo się można o tym przekonać jeśli człowiek pokręcić się po çarşı (z tureckiego market, często jednak w tureckich miastach równoznaczne z nazwą dzielnicy - centrum/starówką; nowoczesne miejskie centrum będzie opisane jednak jako sehir merkezi).
W regionie Adany jest jeszcze kilka miejsc o których warto wspomnieć. Co prawda Mersin, kolejne duże miasto znajdujące się tuż obok, leżące nad morzem śródziemnym, z kurortem nie ma nic wspólnego, jednak znajduje się tu regionalne centrum chorób tropikalnych. Gdzie za darmo dla mieszkańców Turcji wydają antymalaryki i szczepią na wszelkie możliwe tropikalne choroby – związane jest to z faktem że do niedawna w tym rejonie występowała malaria. Po powiedzenie że jest się erasmusem i pokazaniu paszportu (turecki dowód tymczasowy który posiadają erasmusi nie był sprawdzany) oraz powiedzeniu że udaję się w egzotyczną podróż otrzymałem dużą ilość tabletek lariamu oraz kilka szczepień – całość jak zapewne zdajecie sobie sprawę w Polsce warta co najmniej kilkaset złotych:) Na szczęście Turcja prowadzi zupełnie odmienną politykę zdrowotną – uważają oni że taniej jest zaszczepić mieszkańca wyjeżdżającego w tropikalne rejony niż żeby wrócił chory i wtedy ponosić koszty jego leczenia.
W porcie warto skosztować przepyszne świeże balik ekmek (dosłownie – ryba w chlebie) z pływających tam łódek przekształconych w knajpki
zaś w centrum słynną regionalną potrawę – Mersin tantuni (dlaczego nie mersin kebab – zastrzelcie mnie, nie mam pojęcia, wszak jest to typowy durum – jagnięcina zawinięta w lavas).
Nie ma w Mersin typowej plaży, wybrzeże wygląda tak
ale z ciekawostek – jest w tym mieście kościół z polskim księdzem
w którym zresztą spędziliśmy Wielkanoc
Było to o tyle ciekawe przeżycie że tureccy chrześcijanie spędzają to święto w zupełnie inny sposób. Mają oni w tym czasie uroczystą kolację, z alkoholem, która bardziej przypomina imprezę niż uroczystość religijną – całość wynika z tego że jest to swego rodzaju wieczorek zapoznawczy – liczba katolików jest bardzo niewielka w tym kraju, co limituje też opcje małżeństw i zakładanie rodzin. Dlatego obchody Wielkanocy w Turcji mają swój drugi cel.
Turystę mogą jednak bardziej zainteresować dwie okoliczne atrakcje. Pierwsza z nich – Kizkalesi. Miejsce znane dzięki Zamku Dziewicy – wyrastającej z wody małej wysepce której całą powierzchnię zajmuje tytułowy zamek. Jak mówi legenda, pewien król dowiedział się że jego córka umrze od ukąszenia przez węża, dlatego postanowił jej wybudować siedzibę pośród morza, gdzie węży nie ma. Jak to w tego typu historiach bywa, oczywiście wąż został przyniesiony przypadkowo z koszykiem jedzenia i przepowiednia się dopełniła. Jaka legenda by nie była, ten bizantyjski budyneczek robi wrażenie:)
Na brzegu również znajdują się fortyfikacje – ze względu na baardzo bogatą historię terenów które zajmuje obecna Turcja w każdej praktycznie wiosce można spotkać zamek ;)
Druga rozpoznawana turystycznie atrakcja to czeluście w miejscowości Narlıkuyu – Piekło i Niebo. Po mojemu fajne widoki ale nic specjalnego ;) jednak według legendy to właśnie w tej konkretnej rozpadlinie (Piekle) Zeus uwięził potwora Tyfona
Obok też znajduje się spora jaskinia z podziemną rzeczką
Na tym można zakończyć opis tego regionu, warto może jeszcze dodać że jest to jeden z najgorętszych regionów w całej Turcji – w czerwcu męczyły nas temperatury dochodzące czasem do 58 stopni (przynajmniej jeśli wierzyć miejskiemu wyświetlaczowi z temperaturą) – bez klimy nie dało się żyć (na szczęście akademiki wyposażone są w takową)!
Relację zacząłem od miejsca najmniej atrakcyjnego turystycznie, by kolejne części były tylko ciekawsze ;)Część 2 – Istambuł
Nie jest to miejsce Wam nieznane, prawdopodobnie więc nie będzie w tej części żadnych tajnych informacji. Nie da się jednak pisać o Turcji i nie napisać o tym najwspanialszym z miast – które zupełnie słusznie jest jedną z największych atrakcji turystycznych Turcji. Łączy Europę z Azją, dwa morza ze sobą, oferuje tysiąclecia historii – zaczynajmy więc!
Co jako pierwsze zwraca uwagę przyjezdnego? Ogrom miasta. Prawie 14 milionów mieszkańców – jedno z największych miast na świecie. Dlatego też druga rzecz której zaraz doświadczymy to będą korki;) Duużo korków, zwłaszcza nieprzyjemne są przejazdy mostami przez Bosfor. Przebogata historia tego miejsca dopadnie nas dopiero jak rozpoczniemy zwiedzanie, ale nie martwcie się, to wrażenie zostanie w Waszej pamięci już na stałe. Co więc trzeba zobaczyć?
Niebieski meczet/Sultanahmet. Jest wielki, jednak to nie jego rozmiary, a wyjątkowa harmonia architektury utkwi w pamięci – choć wybudowany na początku XVII wieku na mnie osobiście zrobił większe wrażenie niż Hagia Sofia.
Hagia Sofia – najbardziej znana świątynia, wybudowana jako VI wieczny kościół, służąca przez prawie 500 lat za meczet, obecnie muzeum. Na pierwszy rzut oka z zewnątrz nie aż tak imponująca – do czasu aż człowiek nie uświadomi sobie z którego wieku jest to budowla. A potem wchodzi się do wnętrza – a tam czeka magia.
Pałaca Topkapı – siedziba sułtanów. Ciekawe skarbce, fajny harem. Ale najlepszy jest widok na Bosfor :)
Cysterna Bazyliki – ogromny VI wieczny podziemny zbiornik na wodę, mający stanowić rezerwę podczas oblężeń miasta
Most Galata – chyba najbardziej klimatyczne miejsce ze wszystkich – cudny widok, no i ci wędkarze
Meczet Süleymaniye – dzieło sławnego architekta Sinana, stanowił pierwowzór dla niebieskiego meczetu, szkoda że w tak zaniedbanym otoczeniu
Spacer po Istiklal – pełen życia deptak, dobre miejsce na zjedzenie taniego duruma - za 2TL (tak samo zresztą na Taksimi jest sporo tanich fast foodów) – nie są to miejsca na poznawanie kuchni tureckiej, ale sposób na tanie zapchanie się (polecam również simity, tym razem nie tylko osobom podróżującym budżetowo – za 50 kuruszy otrzymujemy sezamowe niebo w gębie)
Meczet Sultan Eyüp – tu turyści rzadko się zapuszczają, a jest to najświętsze miejsce Islamu w Stambule (pochowany tu jest przyjaciel proroka Mahometa) – warto przejechać się by doświadczyć czegoś mniej turystycznego. Obok też znajduje się klimatyczny cmentarz.
Oczywiście nie trzeba się wypuszczać tak daleko, nawet w okolicy wielkiego bazaru jak zejdziemy kilka kroków z utartych ścieżek to odnajdziemy takie obrazki
Co jest wymieniane w przewodnikach ale nie jest niczym specjalnym?
Hipodrom (nie ma przecież po nim ani śladu), muzeum archeologiczne obok parku Gulhane – chyba że ktoś jest fanem tego typu rzeczy, laika nie zainteresuje.
Obok jednak znajduje się za to mało znane a ciekawe muzeum nauki islamskiej – szkoda że kiepsko z opisami angielskimi, ale można sporo się dowiedzieć i pooglądać najdziwniejsze wynalazki
Nie warto też imho wchodzić na wieżę Galata za taką cenę (12TL) – fajną miejską panoramę znajdzie się w wielu innych miejscach. Np z wody. Przy złej pogodzie rejs nie jest jednak najlepszym pomysłem – ja wybrałem się promem po złotym rogu, ale jeśli pogoda była by inna pewnie przepłynął bym się na wyspy książęce – tak czy inaczej z wody miasto najprawdopodobniej wygląda super ale nie w tak podłą pogodę jak na zdjęciu – siąpiło cały czas
Wielki bazar i bazar przypraw – osobiście nie mój typ atrakcji, komercha 100%, plus tłumy ludzi – ok, ładnie wyglądają, ale autentyczności w nich zero - no i w uliczkach obok możne znaleźć ciekawsze rzeczy – np handlarzy pijawek ;)
Ogólnie zwiedzanie Stambułu nie jest łatwe, ale przy dobrym rozplanowaniu czasu w 3 dni można odbyć satysfakcjonują wycieczkę i zanurzyć się na chwilę w klimacie tego magicznego miejsca. Szczerze polecam wszystkim!Część 3 – zachodnia Turcja czyli Pamukkale, Efes, Pergamon
Relacja póki co cały czas pozostaje w głównym nurcie turystycznym, cóż, niektóre miejsca są turystyczne nie bez powodu ;) Zacznijmy więc od położonego obok Denizli Pamukkale
Pamukkale – któż nie słyszał o tych przepięknych tarasach zbudowanych z węglanu wapnia? Tworzą się one w tym miejscu od 14 tysięcy lat – woda termalna po ochłodzeniu się z powietrzem wytrąca rokrocznie kilometry kwadratowe osadu tej soli. W rezultacie możemy podziwiać takie cudowne widoki!
Ale zaraz, wygląda to za ładnie by było prawdziwe.. tak, południowe tarasy czyli te po których można chodzić są niestety sztuczne – pod osadem kryją się betonowe zapory. Wbrew pozorom nie był to głupi pomysł tureckich władz – dewastacja naturalnych tarasów i kanałów z powodu turystyki przebiegała za szybko. A naturalne twory są jeszcze ładniejsze :)
Oczywiście czym była by wizyta w tym miejscu nie korzystając z kąpieli? U góry mamy dostępny komercyjny Basen Kleopatry – z autentycznymi antycznymi kolumnami w środku (czyli tak jak u niektórych polityków na Ukrainie :P )
jednak te "naturalne" baseny są zdecydowanie prawdziwszym doświadczeniem – i przede wszystkim darmowym ;)
Nic dziwnego że już od czasów starożytnych tereny te przyciągały ludzi – nad tarasami, na wzgórzu znajdują się ruiny starożytnego miasta-uzdrowiska – Hierapolis. Gdy już się wymoczymy warto zwiedzić je – widoki szczególnie wiosną są urocze.
Taki miejsca jak wiadomo najlepiej oglądać o różnych porach dnia – warto więc zostać na do zachodu słońca