+1
sztukapodrozowania 5 marca 2014 15:50


Do Liverpoolu, skąd odlatywał nasz samolot do Malagi, przyjechaliśmy późnym już wieczorem. Wsiedliśmy w bezpośredni autobus na lotnisko, miejsce naszego noclegu. Lotnisko imienia Johna Lennona zaskoczyło nas pozytywnie. Uśmiech na twarzy wywołał slogan portu, fragment piosenki ‘Imagine’ – ‘above us only sky’. W terminalu wiele zdjęć legendarnej czwórki oraz pomnik Lennona, który odsłoniła w 2002 roku sama Yoko Ono. Po kolacji rozłożyliśmy się po królewsku na lotniskowych siedzeniach. 3 godziny ciągłego snu uznaje się w tych warunkach za sukces.

Wylot do Malagi planowany był na godzinę 6:15. Około godziny przed lądowaniem obudziło nas hiszpańskie już słońce i przepięknie przez nie oświetlone Góry Betyckie.

Wylądowaliśmy. Wyszliśmy przed terminal i powitani przez utęsknione (był to bowiem styczeń) słońce od razu zrzuciliśmy z siebie kurtki. Udaliśmy się w kierunku stacji pociągowej by dojechać do centrum Malagi. Szybkie połączenie dowozi pasażera z lotniska do centrum w nieco ponad 20 minut. Wysiedliśmy z podziemi powitani przez drzewa pomarańczowe oraz mandarynkowe. Cieszyły nas chyba równie mocno co naszych rodziców w zamierzchłych czasach magicznych świąt okresu PRL-u. Zostawiliśmy bagaże w przechowalni i pognaliśmy zgodnie z intuicja ku ścisłemu centrum Malagi.



Było jeszcze przed południem i to na dodatek w niedziele. Zgodnie zatem z rytmem życia Hiszpanów na ulicach świeciło pustkami. Pierwszym z zabytków na naszej liście była renesansowa katedra w Maladze. Nie trudno do niej dotrzeć nawet bez pomocy mapy, gdyż jest ona widoczna niemal z każdego punktu w mieście, głownie dzięki mierzącej sobie 84 metry północnej wieży (w całej Andaluzji wyższą budowlą jest jedynie Giralda w Sewilli). Przed wejściem, co nie zaskakuje, stało kilku żebraków. Jeden ‘okaz’ był bardzo specyficzny, ponieważ przez jego kolano przechodził pręt grubości małego palca u ręki, który to miał na celu wzbudzać współczucie przechodniów. Dwie godziny później spotkaliśmy tego pana biegnącego (!) po jednej z głównych ulic Malagi. Udało nam się uniknąć opłat za wstęp do katedry, ponieważ odbywała się wewnątrz msza. Niestety miało to swoje złe strony, gdyż mogliśmy obejrzeć katedrę patrząc jedynie z kąta nawy bocznej.









Następnie przewłóczyliśmy się do Alcazaby (najlepiej zachowana w Hiszpanii średniowieczna fortyfikacja arabska wybudowana przez dynastię Hammudidów) i ruin amfiteatru rzymskiego, skąd udaliśmy się na stromą ścieżkę widoącą ku Castillo de Giblarfaro (zamek na wzgórzu, który w średniowieczu służył za punkt nawigacyjny, stąd także nazwa składająca się z arabskiego słowa jabal, czyli góra oraz Paros, czyli latarnia) . Słupek rtęci podskoczył do 20 C co było swego rodzaju znakiem, ze przyszedł czas na ‘krótki rękaw’. Po drodze na szczyt mijaliśmy kwitnące opuncje oraz aloes. Przeleciało kilka kolorowych motyli. Śpiewały ptaki. Temperatura nieznacznie ciągle rosła. Czego mogliśmy chcieć więcej w połowie stycznia?









Zeszliśmy do centrum w poszukiwaniu restauracji, która zaserwuje nam coś hiszpańskiego z lampką malagi (lokalne wino deserowe) do popicia. Drugi traf okazał się celny i po 30 minutach na naszych talerzach znajdowała się paella z owocami morza. Następnie udaliśmy się na dworzec autobusowy, z którego o 16:30 mieliśmy odjechać w okolice Gibraltaru, mianowicie do hiszpańskiej miejscowości La Linea de la Conception.

Autobus przez 3 godziny mknął wzdłuż wybrzeża Costa del Sol przejeżdżając przez kilka turystycznych kurortów: Fuenigirolle, Marbelle i Estepone. Wieczorem zawitaliśmy do La Linei. Miasto nocą wyglądało koszmarnie (za dnia niewiele lepiej). Nie uświadczyliśmy żadnego sklepu, skazani byliśmy na kolacje w Mc Donaldzie, tanim i pewnym zapełniaczu zgłodniałych żołądków. Odnaleźliśmy hotel Mediterraneo, w którym mogliśmy odpocząć przed kolejnym, niezwykle ciekawie zapowiadającym się dniem w Gibraltarze.

Dalszy ciąg relacji wraz ze zdjęciami na: http://sztukapodrozowania.wordpress.com/2014/01/12/malpowanie-na-krancu-europy-czyli-gibraltar/

Dodaj Komentarz