+8
becool 11 lutego 2014 20:18
Do Lizbony wybraliśmy się 18 stycznia, powrót natomiast mieliśmy 21 stycznia. Dzięki tanim liniom Ryanair odbyliśmy trasę: WARSZAWA(MODLIN) – LONDYN(STANSTED) – LIZBONA – LONDYN(STANSTED) – WARSZAWA(MODLIN).
Z Warszawy samego rana udaliśmy się na pociąg, który zawiózł nas na stację kolejową w Modlinie, a następnie autobusem dotarliśmy na lotnisko. Planowany wylot miał być o godzinie 10.25, a potem miało nas czekać 7h na lotnisku w Stansted. Tak się jednak nie stało. Lotnisko Warszawa Modlin i tym razem nas nie zawiodło i dostarczyło kolejnych atrakcji. Po przejściu przez odprawę, kontrolę paszportową itp. ustawiliśmy się w kolejce do naszego gate’u (tak jak pozostali pasażerowie tanich linii lotniczych;)) w oczekiwaniu na samolot. Nagle z głośników otrzymujemy informację, że nasz samolot wylądował na lotnisku Okęcie w Warszawie. Okazuje się, że złe warunki pogodowe (mgła dokładnie mówiąc), uniemożliwiły lądowanie na tym jakże zacnym lotnisku. Teraz pozostało nam czekać na autobusy, które zawiozą nas z powrotem do Warszawy. Początkowo miały przyjechać za ok. 40 min., w praktyce przyjechały za jakieś 2h. Teoretycznie moglibyśmy sobie tak jeździć między lotniskami, gdyby nie fakt, że 'nieco' nam się spieszyło, ponieważ mieliśmy przesiadkę w Stansted, a jakoś nie mieliśmy ochoty zostać na dłużej w Londynie. Po dotarciu w końcu na Okęcie, okazało się, że załoga Ryanair wcale się nie spieszy i lekko zdenerwowani musieliśmy na nich czekać. Ostatecznie udało się dolecieć do Stansted, jednak ze wspomnianych na początku 7 godzin na lotnisku zostało nam może zaledwie 1,5 h. Co ciekawe na lotnisku w Stansted wszystko przebiegało wzorowo, bez najmniejszych
problemów. Lot do Lizbony odbył się o czasie i szczęśliwie wieczorem byliśmy na miejscu.

Lotnisko w Lizbonie znajduje się de facto w Lizbonie i ma bardzo dobre połączenie komunikacyjne z centrum miasta. Mianowicie wystarczy wsiąść w metro i za jakieś 35-40 minut jesteśmy na miejscu. Kupiliśmy bilety dobowe, które kosztują 6 EUR + karta 0,5 EUR (można ją później doładować) i które polecam kupić, gdyż uprawniają nas do przejazdów wszelkimi środkami transportu (metrem, autobusami, tramwajami) i dodatkowo przydają się też do innych „wejściówek”.

Zarezerwowaliśmy hotel w bardzo dobrej lokalizacji, gdyż w samym centrum. Hotel nazywał się Turim Suisso Atlantico Hotel i znajdował się przy Rua Da Glória. Za trzy doby w tym hotelu w pokoju superior (który co ciekawe był tańszy od zwykłego pokoju, a znacząco różnił się standardem) ze śniadaniami za dwie osoby zapłaciliśmy 380zł. Myślę, iż spokojnie mogę polecić ten hotel :)
Ze względu, iż do Lizbony dotarliśmy już wieczorem, padał dosyć mocny deszcz, a my byliśmy już zmęczeni postanowiliśmy zostać w hotelu.




Następnego dnia rano, po śniadaniu, wyruszyliśmy zwiedzać miasto. Temperatura bardzo sprzyjała spacerom, było około 13 stopni.







W niedzielę było naprawdę bardzo mało ludzi. Mimo to już chwilę po wyjściu z hotelu zaczęli nas zaczepiać ludzie pytając :”haszysz?”, “marihuana?”, częto pod przykrywką sprzedaży okularów przeciwsłonecznych;). Pierwsze kroki postanowiliśmy skierować w stronę Castelo de São Jorge. Wstęp na zamek kosztował 7,50 EUR. Odpuściliśmy sobie tę przyjemność, gdyż wokół również roztaczał się piękny widok, a ponadto znajdowało się tam mnóstwo urokliwych uliczek.






Pomarańcze na drzewach w styczniu to zdecydowanie miły widok:)




Po bardzo przyjemnym spacerze w okolicach zamku, udaliśmy się w stronę Praça do Comércio, który znajduje się tuż przy rzece Tag. Zobaczyć tam można również łuk triumfalny (Arco da Rua Augusta), czyli jedną z najbardziej charakterystycznych budowli dzielnicy Baixa.







Stamtąd ruszyliśmy autobusem do Belém, aby móc zobaczyć opisywaną w przewodnikach jako symbol Lizbony – Torre de Belém, czyli znajdującą się nad rzeką wieżę obronną z początków XVI w. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się przy Mosteiro dos Jerónimos oraz Padrão dos Descobrimentos, czyli pomniku odkrywców.






Pomnik odkrywców



Torre de Belém



W tle Mosteiro dos Jerónimos

W Belém znajduje się również opisywana we wszystkich przewodnikach i oblegana cukiernia Pasteis de Belem, funkcjonująca od 1837 roku. My jednak nie mieliśmy ochoty na ciastka, a na bardziej 'konkretny' posiłek. Wstąpiliśmy, więc do znajdującego się obok wspomnianej cukierni baru o nazwie Pao Pao Queijo Queijo, gdzie również było bardzo dużo ludzi (głównie Portugalczyków, turyści zapewne poszli do cukierni;)). Trzeba przyznać, że z Pao Pao Queijo Queijo wyszliśmy zadowoleni - zjedliśmy bardzo dobry posiłek za bardzo dobrą cenę:)

Z Belém wróciliśmy do centrum, aby tam spędzić resztę dnia.




Wracając do hotelu wieczorem mijaliśmy między innymi dworzec kolejowy, który bardzo ładnie się prezentuje:




Zanim jednak ostatecznie dotarliśmy do hotelu postanowiliśmy przejechać się zabytkowym żółtym tramwajem, który odjeżdzał tuż obok hotelu. Trasę miał naprawdę bardzo króciutką, ale cieszył się dużym zainteresowaniem:) Taka przejażdżka kosztowała 3,60 EUR, ale można też jechać na bilet dobowy i my tak też uczyniliśmy:) (jeden ze wspomnianych na początku plusów zakupu tego typu biletu).







Kolejnego dnia pobytu w Lizbonie postanowiliśmy się wybrać na Elevador de Santa Justa, czyli windę zaprojektowaną przez ucznia znanego wszystkim Eiffel'a. Na górze znajduje się taras, skąd roztacza się jeden z lepszych widoków na Lizbonę. Przejażdżka windą kosztowała 5 EUR i tu znów przydała się dobówka, dzięki której nie musiliśmy nic płacić. Widok z góry naprawdę nam się podobał, więc postanowiliśmy przyjść tu jeszcze wieczorem:) [edit]: podobno wejście na samą górę, na taras widokowy kosztuje 1,50 EUR, jak byliśmy jednak nikt nie pobierał opłaty:)













Po dłuższym czasie podziwiania pięknych widoków, poszliśmy w stronę Katedry Sé.




Obok katedry znajdował się przystanek tramwajowy, na którym wsiedliśmy w przypadkowy tramwaj i wysiedliśmy, gdy naszym oczom ukazał się taki widok:







To miejsce to Largo Portas do Sol.

Później wsiedliśmy w kolejny tramwaj, który tym razem zawiózł nas do centrum. Przy głównej ulicy (Rua Augusta) postanowiliśmy coś zjeść, lecz nie było to już tak dobre jak w Pao Pao Queijo Queijo:) Resztę dnia spędziliśmy na szwędaniu się po mieście. Popołudniu znaleźliśmy się w Parque Eduardo VII. Park może nie jest jakoś szczególnie ciekawy, ale z jego szczytu można podziwiać całkiem ładny widok. Został on bowiem tak zaprojektowany, aby można było odnieść wrażenie opisywane jako 'Lizbona u stóp'.




Wieczorem byliśmy jeszcze raz na Elevador de Santa Justa. Na koniec postanowiliśmy jeszcze spróbować słynnego Porto, ale nie do końca nam smakowało.
Następnego dnia rano dotarliśmy metrem na lotnisko, gdzie wszystko odbyło się sprawnie i bezproblemowo i o czasie byliśmy w Londynie (Stansted), tam spędziliśmy trochę czasu w oczekiwaniu na samolot do Warszawy, a późnym wieczorem wylądowaliśmy na Lotnisku Warszawa Modlin.

http://mamasaidbecool.blogspot.com/

Dodaj Komentarz